Apostołowie apostazji

List do starego Wertera

Werterze drogi, siwiejaco-łysiejacy, wymiana naszych myśli zabarwiona jest cieniem goryczy. To jednak nie wiek, nie lata, nie siwizna, lecz przeświadczenie, że za wolą i wsparciem rex populum niszczy się, to co z jakiś względów uznawaliśmy za wartościowe.

I nie o MDK czy OPK „Gaude Mater” chodzi, lecz o coś więcej. O to, by nie koniecznie patrząc w lustro postrzegać z pokorą, że człowiek od małpy pochodzi...

Snując się myślami na obrzeżach współczesności przypadkowo trafiłem na ciekawy tekst pani Iwony Węgrzyn o Henryku Rzewuskim. Przypomnienie zapomnianej postaci bywa inspirujące, odświeżyłem więc znajomość „Pamiątek Soplicy”, sięgnąłem także po omawiane przez panią Węgrzyn „Mieszaniny obyczajowe” ( cenię internet dzięki któremu klasykę mam w zasięgu myszki).

Otóż, z tym Henrykiem Rzewuskim było tak, że jak się ktoś urodził 3 maja 1791 r, nosił takie nazwisko jakie nosił, to już to, samo przez się, przesądza o losie nieszczęśnika. W dodatku od młodości Rzewuski obdarzony był talentem gawędziarza, cenionym wciąż o czym świadczy popularność bł. Wincentego Kadłubka, imć Paska czy Wańkowicza. Można by nawet rzec – my wszyscy z niego: bo z Rzewuskiego czerpał  Mickiewicz, Kraszewski, Sienkiewicz a nawet Gombrowicz. Gawędy Soplicy to istny sarmatyzm, nawet nie znając oryginału to i tak wdarły się nam w zwoje mózgowe przez facecje z „Pana Tadeusza” czy „Potopu”. Polecam też przeczytanie  równoległe „Transatlantyku” i  opowieści o Wołłodkiewiczu; widać, że obaj autorzy na jednym koniu jadą.

Werterze, jako mistrz słowa, wiesz doskonale, że czasem co innego roi się w łbie autora, a inaczej czyta to odbiorca. Ludzie sięgają po historię by marzyć o utraconym raju, z sentymentem takim odczytywano sarmackie opowieści Soplicy. O jak piękna i barwna była nasza Rzeczypospolita: ten się opił, ów się porzygał, ktoś kogoś pobił, inny też tego śmego, a pijany w dym książe Radziwiłł „Panie Kochanku” robił na dziedzińcu striptiz rozdają buty i żupany z wielkopańskim „naści, durniu”... Język stylizowany na sarmacki nadawał różnym łotrostwom kształt krotochwilny; ryczał więc z radości Mickiewicz słuchając Rzewuskiego w  czasie wspólnej podróży do Petersburga (i z tego rodził się „Pan Tadeusz”), uwielbiali książkę odbiorcy ze szlacheckich dworków i arystokratycznych pałaców. A autor był, z jednej strony mile połechtany pochlebstwami, ucieszony sławą, ale wewnętrznie wku....ny do granic możliwości. Wszak chciał wydrwić bezlitośnie, napiętnować zło sarmackiego sobiepaństwa, pokazać, że obyczaje zgniłe prowadzą do rozkładu państwa i społeczeństwa. Chciał być Skargą, stał się bawidworkiem, taką Dodą epoki przedtelewizyjnej.

Z tegoż rozgoryczenia zrodziły się „Mieszaniny obyczajowe”. Dzieło szokujące. Już początek, zgodnie z recepturą horrorów, jest trzęsieniem ziemi. Jedyny w swoim rodzaju dialog autora z czytelnikiem (autor mówi głosem Anioła, czytelnik diabła); gdzie na słuszną skądinąd opinię , że rzecz jest paszkwilem pozbawionym dowcipu, autor odpowiada, że nikt nikogo do czytania nie zmusza. Z męstwem autor (Anioł) broni swego prawa krytyki wad narodowych, wbrew przypomnianej opinii „zły ptak co własne  gniazdo kala”. Obrona celna, godna w fragmentach umieszczenia w podręcznikach literatury. Cóż, jednak i atak Czytelnika w jednym punkcie jest słuszny. Pozbawiona dowcipu, napędzana wściekłością, książka jest nużąca; odarcie ze stylistyki sarmackiej na wzór „Soplicy”,odbiera urok. W dodatku są to „Mieszaniny”, gdzie łączy się wszystko, mieszając piwo z wódką,  rozrzedzając szampanem jabola. Bliska paszkwilowi opowieść o przekrętach  na wyborach lokalnych, czy podobna opowiastka o szlachcicu, który dla mamony żonę swoja urzędnikom podstawiał...Jakieś próby dramatu, wrzucone bez logicznego sensu, obok zaś kalendarz-poradnik rolniczy z informacją, kiedy najlepiej jeść gęsi... Z całym szacunkiem dla współczesnych postmodernistycznych  eksperymentów; to Rzewuski w 1841 wyważył drzwi nowej formy, jadąc na haju bez trzymanki. Całość w dodatku, oblana została sosem wywodów filozoficznych w duchu nudności heglowskich.

Polecić mogę „Mieszaniny” do publicznego czytania w Centrum Promocji Młodych czy w innych punktach amatorów „Kultury Politycznej”, by ukazać wołyńskie korzenie postmodernizmu.

Książka bulwersowała stylem paszkwilanckim, lecz jej największą wartością (choć cenzura skutecznie ograniczyła dyskusję) było otwarte postawienie kwestii narodowej apostazji.

Naród w wywodach Rzewuskiego jest podobny człowiekowi; rodzi się, żyje, umiera. „Człowiek zbiorowy ma duszę, jak człowiek pojedynczy, a tą duszą jest duch narodu. Naród żyje, pokąd ten duch go nie opuści... Jak człowiek pojedynczy umrze, natychmiast dusza jego przenosi się do krain wieczności, by stanąć przed sądem Stwórcy i Odkupiciela; a ciało opuszczone już bez siły skupiającej rozkładać się zaczyna: mnóstwo robaków coraz więcej obrzydliwych dopełniają zniszczenia kształtów, a te znikając sprzed oczu, rzeczywiście wchodzą w skład nowych jestestw organicznych i ta scena pełna tajemnic znika po zniszczeniu ostatniego atomu zmarłego męża: zasłona spada, zostaje tylko garść popiołu”. Wizja upadłego narodu jako trupa obgryzanego przez robactwo ( a tym robactwem zdaniem autora były spiski zawiązywane w celu wskrzeszenia zwłok), wskazanie, że martwy organizm służyć powinien zasileniu innych narodów; tak, to niewątpliwie szokujące twierdzenie. Zwłaszcza ostateczny wniosek: „my z wyroków Boskich, zostawszy częścią potężnego stowarzyszenia Rosjan, wnośmy nasze prowincjonalne wyroby  do ogólnej, a wspólnej skarbnicy...” . Pisane to było dziesięć lat po Powstaniu Listopadowym, w czasach Wielkiej Emigracji, „Ksiąg Pielgrzymstwa”, narodowego mesjanizmu i walk o „naszą i waszą wolność”.

Logika wywodów Rzewuskiego była trudna do obalenia. Upadła starożytna Grecja zasilając Rzym , gdy umarło Imperium Rzymskie na jego zwłokach powstały nowe państwa i narody. Czemu ten los  nie miałby być przeznaczeniem Rzeczpospolitej ? Przecież nawet w pamięci pokoleniowej XIX w żył przykład Szkocji stającej się w XVIII w organiczną częścią Anglii, Czech i Węgier rozpływających się w morzu monarchii Habsburgów, narodów bałkańskich – Serbów , Albańczyków, Bułgarów – które mimo różnic religijnych odnalazły swoje miejsce w państwie tureckich Osmanów.  Więcej było przykładów historycznych utwierdzających przekonanie o nieuchronności śmierci jednych narodów i zasilaniu swymi organizmami innych, silniejszych narodów; niż dowodów wskrzeszenia umarłych.

Wstyd przypominać, ale ta logika była wytłumaczeniem powszechnych postaw. Kto szalony, knuł spiski na emigracji...Walczyć o zachowanie odrębności mogło obdarzone autonomią Królestwo Kongresowe...Ale jaki ma być los Wołynia, jakie ma być zachowaniu tutejszego ludu? Trzeba żyć, wysłać dzieci do rosyjskich szkół, szukać dróg kariery w rosyjskim urzędzie i rosyjskim wojsku. Trzeba umieć zasilić organizm Imperium Carów najcenniejszymi minerałami z naszych zwłok narodowych, licząc, że w ramach nowego narodu zachowamy język, kulturę, zwyczaje, religię.

Kolaboracja z zaborcami była sprawą oczywistą i powszechną. Nikt się nie oburzał że Traugutt służył w rosyjskim wojsku
To nie kalanie własnego gniazda, ale publiczne uzasadnienie tego, co robił ogół, ściągnęło na Rzewuskiego trwające do dziś odium. Stał się apostołem apostazji, symbolem zaprzaństwa, zdrady głównej i wszelkich innych grzechów. Jego poglądy były poza dyskusją, traktowane jako kuriozum. Przegrani nie maja racji, Rzewuski szczęśliwym dla Polski zrządzeniem historii, do takich należy. Trudno więc go nawet dziś bronić.

Ale czy dziś epigoni Rzewuskiego, jego nieświadomi naśladowcy budziliby podobne uczucia oburzenia ? Wszak pozbawiony dowcipu i stylu paszkwilancki atak na własną wspólnotę narodową, należy do reguły, a nie wyjątków, współczesnej kultury. Apostazja narodowa ? A co to jest dzisiaj? Czy istnieje dziś jakaś wspólnota narodowa, wobec której mamy jakieś obowiązki ? A może już dawno umarło pojęcie narodu, jesteśmy trupem nieświadomym swej śmierci, toczonym przez robactwo, którego szczęściem i powinnością  jest zasilanie swoimi minerałami nowego europejskiego społeczeństwa...

Nie, nie drwię, mój Werterze... dopuszczam w swoich myślach, że i tak może być, że Rzewuski miał w swej teorii przebłyski genialnej intuicji. Autor „Pamiątek Soplicy” godząc się z nieuchronnością śmierci, wiedział przynajmniej jakie ponadczasowe wartości  chciał zachować...A my...? Gdzie nasze Westerplatte?
Pozostawiam Ciebie skonfundowanego tym pytaniem.

Jarosław Kapsa