Uzbrojeni antyszczepionkowcy

Demokracja to głosowanie dwóch wilków i owcy nad wyborem menu obiadowego; wolność – to prawo uzbrojonej owcy do zanegowania wyników głosowania. Liczące ponad 200 lat powiedzonko amerykańskie jest dość często cytowane w Polsce, zwłaszcza w środowiskach tzw. „wolnościowców”.

Ich guru, pan Grzegorz Braun, widzi rozwiązanie wielu problemów społecznych przez system wychowawczy: Kościół i Strzelnica. Wypada więc delikatnie zwrócić uwagę, że uzbrojona owca może być równie niebezpieczna dla innych owiec i ludzi, jak i owe dwa, „demokratyczne” wilki.

Ruch „uzbrojonych owiec”, antyszczepionkowców staje się coraz poważniejszym zagrożeniem. Nie można lekceważyć podpalenia punktu szczepień w Zamościu, najść na przychodnie w Grodzisku i Rumii, „militaryzacji” 30-tysięcznego protestu w Katowicach. Radykalizm antyszczepionkowców podsycany jest przekładami ulicznych zadym na ulicach Francji, Niemiec, Włoch, Hiszpanii; swoje robią także malownicze obrazki z USA, gdzie „milicje obywatelskie” „uzbrojonych owiec” gotowe są pogonić całe zło świata: bidenowców, liberałów, żółtków, czarnuchów, homosiów; a przede wszystkim „ukrytych manipulatorów”, którzy z pomocą „plan-demi” chcą wprowadzić satanistyczny Nowy Światowy Ład (New World Order).

Nietrudno zauważyć wzrost frustracji społecznych, dostrzegamy to, co dzień, w postaci irracjonalnych wybuchów złości: na ulicach, w sklepach, w urzędach. Frustracja kanalizuje się i wylewa z różnych forum internetowych, fejsbuków, gdzie już dawno dyskusja zastąpiona została wymianą obelg i złośliwości. Nie jest tak, że przemoc werbalna w internecie pozwala wyładować frustracje, zmniejszając niebezpieczeństwo przemocy fizycznej; jest przeciwnie: przemoc w internecie staje się, wcześniej czy później, przemocą w realu. Nie możemy zapomnieć ani o morderstwie prezydenta Gdańska P. Adamowicza, ani o zabiciu Marka Rosiaka, pracownika biura poselskiego PiS w Łodzi, bo obie, „bliźniacze” tragedie, ukazują niebezpieczeństwo społecznych frustracji.

Dominuje przekonanie, że polityka skuteczna to gra na emocjach. Być może. Jako antytalent kulinarny eksperymentowałem kiedyś gotując makaron, podgrzewając go na maksa w szczelnie zamkniętym garnku. Efekt wiadomy, makaron zbierałem z sufitu; od tego czasu mając ochotę na „włoszczyznę” zamawiam pizzę. Rządzą nami polityczni eksperymentatorzy, przekonani o doskonałym opanowaniu sztuki gotowania makaronu. Świadomie podgrzewane są emocje, magicy wiedzą kiedy i jak upuścić parę, by garnek zagwizdał na ich chwałę. Dzięki umiejętnej grze na społecznych frustracjach PiS zdobył władzę i ją utrzymał po kolejnych wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Nie jest to tylko jego specjalność. Zdecydowana większość dyktatorów, tak współczesnych ( Putin, Erdogan, Łukaszenko), jak i znanych z historii, grało i wygrywało na społecznych emocjach.

Dyktator rządzi tłumem i jest – jednocześnie – przez tłum prowadzony. Dyktator podsyca i ukierunkowuje społeczne emocje, jest – także – tych emocji zakładnikiem. Jeśli przyjmiemy, że władza PiS ma dyktatorskie inklinacje, to znajdziemy wytłumaczenie pozornie irracjonalnych „awantur” „podgrzewających nastroje”, takich jak ustawa anty-TVN, czy celowe uwięzienie na linii granicznej grupki uchodźców. Przecież nawet Suski z Kurskim wiedzą, że widzowie TVN nie przerzucą się na oglądanie tzw. „publicznej” TV-propagandy. Demonstracja mięśniaków na kawałku granicy, ani nie rozwiąże problemu uchodźców, ani nie zwiększy bezpieczeństwa w kraju. Mamy więc tylko celowe „podgrzanie” garnka, by uzyskane emocje wyrzucić w postaci „antyciapatyzmu” lub „antyjankesizmu”. „Antysemityzm” w 1968 r. też wziął się z tego, by skanalizować emocje ludzi zmuszonych masło zastępować margaryną.

Erupcja ruchu antyszczepionkowego jest ubocznym efektem tej politycznej gry na emocjach. Ludzie potrzebują poczucia ochrony bezpieczeństwa i porządku, gwarancją tego jest instytucja państwa. Państwo to prawo i urzędy, to monopol na stosowanie przymusu; ale rzeczywista siłą i skuteczność państwa opiera się na zaufaniu i autorytecie. Ruchy rewolucyjne świadomie podrywały zaufanie do „starego państwa”, niszczyły autorytet „starych elit”. PiS wybrał taką drogę rewolucyjną, licząc, że szybko stworzy cieszące się zaufaniem „nowe elity” i one zbudują nowy „polski ład”. Ta taktyka ujawniła swoje negatywy, gdy zderzono się z pandemią.

W normalnych „starych państwach” sprawdził się autorytet profesjonalistów. W Szwecji, w Niemczech poważnemu politykowi nie przyszło na myśl negowanie autorytetu lekarzy; są tam, istniejące od bliska stu lat, „apolityczne” Urzędy Zdrowia Publicznego, dysponują one wiedzą i doświadczeniem, ich zalecenia przyjmowane były z zaufaniem. W Polsce nie tylko brak takowej instytucji; przed pandemią „państwo PiS”, rękoma swych ministrów - Ziobry i Kamińskiego - toczyło walkę z autorytetem lekarzy. W leczeniu zarówno indywidualnego schorzenia, jak i epidemii najważniejsze jest zaufanie do medyka. Konstytucyjni ministrowie, zasilani publicznymi środkami wmawiali nam, że lekarze to „łapówkarze”, „łowcy skór”, złodzieje naszych narządów, by je sprzedać na transplantacje... Skoro minister sprawiedliwości toczy heroiczny bój, z pomocą podległego mu aparatu, by ukarać lekarzy, „zabójców” jego ojca, nie dziwmy się, że w ślad za nim rośnie liczba osób uważających medyków za potencjalnych morderców. Rośnie też liczba sceptyków, którzy diagnozy lekarskie sprawdzają u dr. Googla, bądź wierzą w chińsko-indyjskie cudowne terapie.

Zniszczenie autorytetu lekarzy to tylko cień szkód ogólniejszych. Trudno dyskutować nam z antyszczepionkowcami, skoro rząd przez półtora roku uzbroił ich w mocne argumenty, że epidemia to „plan-demia” mająca na celu okradanie narodu przez „kłamliwe, złodziejskie elity”. Zaufanie do państwa wynika z przekonania, że rządzi prawo. PiS wykorzystał powszechność strachu przed nieznaną chorobą, by udowadniać, że to on – i Kaczyński – rządzi, a nie jakieś prawo. Społeczeństwo mogło się czuć jak małpy zamknięte w klatce, od fantazji rządzących treserów zależne było luzowanie lub dokręcanie rygorów. Lekceważąco zbywano pretensje o niezgodność z Konstytucją, o nieuzasadniony rabunek lub ograniczenie dysponowania własnością prywatną, o brak odpowiedzialności władzy za szkody powodowane mniej lub bardziej głupimi pomysłami.

Uważający siebie za mistrzów „gry na emocjach” popełniali żenujące błędy. Wzywając naród do poświeceń, sami pławili się w atmosferze aferalnej „prechwytyzacji”, wywalania milionów złotych na pomoc sobie i swoim koleżkom. Zarabiali „kokosy” na kupowaniu lipnego sprzętu medycznego, nie przejmując się dramatem ludzi umierających z braku dostępu do usług medycznych. Jak więc mamy dyskutować z antyszczepionkowcami dowodzącymi, że straszenie „plan-demią” służyło wzbogaceniu rodziny Szumowskich; locauty wprowadzano by państwowe kliki (albo obce koncerny) mogły przejąć za półdarmo sklepy i obiekty turystyczne; maseczki narzucono by nam „zamknąć mordy” i przyzwyczaić do pokory, z tych samych powodów były zakazy zgromadzeń...cPrzyznam: nie mam żadnych argumentów broniących instytucji państwa przez „antyszczepionkowcami”. A jeśli bym nawet znalazł, to owe „państwo PiS” natychmiast wybija je z ręki. Ot, chociażby przyznając panu Rydzykowi kolejne wielkie pieniądze – 500 tys zł – na propagowanie szczepień.

Rozkładowi państwa, zniszczeniu autorytetu i zaufania, towarzyszy powszechne zjawisko załamania wiary w racjonalność. Twierdzenie, że antyszczepionkowcy występują przeciw wiedzy naukowej, jest dziś argumentem gołosłownym. Panuje przekonanie, że „wiedza naukowa” to tylko jedna z wielu uprawnionych opinii. Zresztą co niby ma świadczyć o naukowości... Tytuł naukowy... Są profesorowie i doktorzy nauk głoszący teorie antyszczepionkowe, a poza tym wiemy, że dzięki różnym układom nawet tuman może załatwić sobie tytuł profesorski.

Przypomnę, że tytuł profesora ma minister Czarnek, miał minister „od korników” J. Szyszka, nawet nasz Prezydent RP jest bezobjawowym doktorem nauk prawnych. Tytuł „głosiciela” nie jest więc najlepszą gwarancją naukowości poglądów. Wątpliwości budzić może też powoływanie się na zdanie zbiorowości naukowców; wszak uczelnie i instytuty naukowe „żyją” z grantów, może więc w interesie koncernów farmaceutycznych wymyśliły „plan-demię”... Racjonalizm stąpa po grząskim gruncie, pogrążony pychą naukowców, którzy dla własnej wygody podnieśli wiedzę naukową do rangi religijnych dogmatów. Racjonalizm opierał się na swobodzie krytycyzmu; każda teza stawała się prawdziwą, gdy została udowodniona; przestaje być prawdziwa, gdy podważymy dowód. Krytycyzm zastał wyrugowany ze szkół i uczelni dzięki dogmatykom typu ministra Czarnka. A skoro „na wiarę” musimy przyjąć, że szczepienia są pożyteczne; to musimy dopuścić możliwość, że ktoś wierzy inaczej.

Do tego dochodzi jeszcze ułomność „obowiązkowości”. Skoro nauka mówi o skuteczności to dlaczego szczepienia przeciw-COVID nie są obowiązkowe ? Nie znam mądrej odpowiedzi na to pytanie. Nauka udowodniła szkodliwość tężca, wprowadzono obowiązek szczepień; tężec jako choroba już u nas nie występuje, ale bez protestu wysyłamy dzieci na szczepienie. Nauka dowiodła konieczności zapinania pasów bezpieczeństwa w samochodach; bez buntów przyjęto ten obowiązek. Mam osobiście nieufny stosunek do szkolnictwa publicznego; ale nie protestuję przeciw obowiązkowi edukacji.

Jest szereg działań narzucanych nam, w imię naszego dobra, jako obowiązek. Wiele z nich jest dyskusyjnych; możliwe jest występowanie, sporadycznie, niekorzystnych skutków ubocznych. „Maseczki” narzucono nam obowiązkowo, lekceważąc, że dla niektórych, np. cierpiących na POChP, przynieść mogą negatywne rezultaty. Dlaczego więc nie ma obowiązku szczepień? Tu antyszczepionkowiec ma prostą odpowiedź. Obowiązek łączy się z odpowiedzialnością; w przypadku gdyby doszło do związanego ze szczepieniami nieszczęścia rząd musiałby wypłacić odszkodowanie. Stąd podejrzenie, że rząd zna skalę niebezpieczeństwa, chce byśmy się dobrowolnie szczepili by uniknąć materialnej odpowiedzialności. Czy znajdziemy kontrargument na takie dictum ?

Prezydent, „prawnik bezobjawowy”, do dziś nie wycofał się ze słów, że się nie zaszczepi, bo nie musi. Posłowie PiS napadli na Dom Dziecka, alarmując, że tam w ramach szczepień ochronnych dokonuje się eksperymentów na dzieciach. Grozi się selekcją mówiąc o wprowadzeniu obowiązków szczepień dla określonych grup obywatelskich; innymi słowy na jednych się będzie eksperymentować, ale „nowa elita” może czuć się bezpieczna. W efekcie ta plątanina, kakofonia argumentacji jest źródłem wzrostu nastrojów antyszczepionkowych. Gdyby tylko o nastroje chodziło...Trzeba umieć żyć z przekonaniem o różnorodności poglądów; obok katolików są mariawici, wyznawcy pastafarianizmu muszą współżyć z satanistami, są scientyści i wierzący w replikantów; to nie powinno nikomu przeszkadzać.

Gdy jednak rozbuchane są emocje, to znajdzie się gniewny i uzbrojony obywatel, gotowy strzelać do, udających ludzi, replikantów. Gdy kipią społeczne frustracje znaleźć się może „bohater” zabijający lekarza „eksperymentującego” za pomocą szczepionki na dzieciach. Nie nastrojów i nie poglądów się bójmy, ale grania na emocjach społecznych, tego cynicznego przekonania polityków, że będziemy mieli kontrolę na Dżinem wypuszczonym z butelki, gdy ta pulsuje od frustracji.

Gdyby głupota miała skrzydła, wielu wzbiłoby się pod niebiosa. Gdyby polityk czuł ciężar odpowiedzialności za to co robi, lub czego nie robi, to nie wzlatywałby tak wysoko na skrzydłach swojej głupoty.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa