Indios Bravos – sztuka walki o siebie

Piotr Banach i Piotr „Gutek” Gutkowski, czyli filary zespołu Indios Bravos, w rozmowie z Dominiką Radkowską.


Dominika Radkowska: Historia zespołu Indios Bravos sięga około piętnastu lat. Planujecie świętować coś w rodzaju jubileuszu? Czy w ogóle przywiązujecie wagę do takich formalności, do liczb?
Piotr Banach:
Nie sądzę, żebyśmy chcieli robić jakieś jubileusze. Jakiś czas temu na koncertach wspominaliśmy, że np. minęło dziesięć lat od wydania pierwszej płyty. Ale nie celebrujemy tego, bo nasze granie nie jest sztywną formą w takim sensie, że zaczęliśmy grać konkretnego dnia.

Mamy problem z określeniem, od kiedy zespół istnieje – czy to było od nagrania pierwszej piosenki, czy od kiedy spotkaliśmy się, czy od momentu, kiedy wyszła płyta Part One, czy od momentu, kiedy wyszła płyta Mental Revolution (bo Part One była wydana jako Banach&Indios Bravos). Gdybyśmy chcieli zrobić jubileusz – a przypuszczalnie nie mielibyśmy takiej ochoty – to i tak byłby problem z tym, kiedy. Ale znamy się i współpracujemy kupę lat – i to już jest samo w sobie celebracją.

indos-04
indos-03
indos-02
indos-01
indos-04
indos-03
indos-02
indos-01


Nazwa zespołu, będąca określeniem niepokornych Indian północnoamerykańskich, została zaczerpnięta z jakiejś młodzieńczej lektury?
Piotr Banach:
Z wielu lektur, wśród których były nie tylko książki przygodowe o perypetiach i tragediach różnych plemion indiańskich, ale również opracowania historyczne. Tam pojawiło się hiszpańskojęzyczne sformułowanie „indios bravos”, które można tłumaczyć jako „odważni Indianie”. Takim indio bravo był wódz Apaczów Geronimo, który nie pozwalał się zamknąć w rezerwacie. Finalnie biali go pokonali, ale był takim właśnie odważnym Indianinem. Choć oni wszyscy byli odważni, więc raczej tłumaczenie powinno brzmieć „niepokorni”. Ta nazwa jest symbolem naszej działalności w show biznesie, czyli walki o siebie – żeby nas nikt nie zamknął w jakimś show biznesowym rezerwacie. Kiedy to hasło przewijało się w książkach, zapadło mi w pamięć jako coś do wykorzystania, jako dobra nazwa dla zespołu. Takiego zespołu, jaki chcę założyć, czyli walczącego o własną tożsamość. Ten pomysł był taki „płynny”. Ja, grając w innym zespole, potrzebowałem odskoczni i chciałem nagrać solową płytę. Szukałem wokalisty, znalazłem Gutka. I próbowaliśmy coś razem robić. „Macaliśmy” się muzycznie. Pierwsze piosenki, jakie nam wychodziły, były takie pink floydowsko-beatlesowskie. Ale, ponieważ zawsze kochałem muzykę reggae, kiedyś dużo jej grałem w wielu zespołach, to rzuciłem hasło: grajmy reggae. Gutek mówił: ja nie potrafię śpiewać reggae.

Piotr Gutkowski:
Uważałem, że nigdy nie będę wokalistą reggae.

Piotr Banach: Prawdę mówiąc piosenka „Drogi” nie była pierwszym naszym utworem reggae. Była pierwszą skończoną, świadomą. Najpierw była taka improwizacja, którą mamy gdzieś zachowaną, gdzie usłyszałem głos Gutka, jak śpiewa do mojego podkładu reggae`owego i stwierdziłem: jak to – nie potrafisz? Świetnie ci idzie.

Piotr Gutkowski: Nie miałem fundamentów, na których mogłem zbudować siebie jako wokalistę reggae. Znałem tę muzykę, jak większość ludzi, pobieżnie. Kilka piosenek Marleya, „Sunshine reggae”, Eddy`ego Granta. Miałem wtedy szesnaście lat, kiedy się poznaliśmy. Słuchałem klasyki: Beatlesów, Floydów, Joe Cockera, Erica Claptona. Zupełnie inna muzyka. Bałem się śpiewania reggae, bo wydawało mi się, że aby śpiewać muzykę mocno osadzoną w jakichś ramach, trzeba znać się na tym. A tu widocznie moja świeżość i niewiedza dała coś takiego, że nie jest to naśladownictwo.

Piotr Banach:
Gutek ma bardzo śpiewny głos o specyficznej barwie i świetne wyczucie melodii. A muzyka reggae jest muzyką bardzo melodyjną – oprócz tego, że jest mocno zrytmizowana. Okazało się, że Gutek świetnie siedzi w rytmie, dobrze czuje melodię, ma fajną barwę – i robimy reggae. Nie dlatego, że reggae było modne. Wręcz przeciwnie – było bardzo niemodne. Kiedy zaczęliśmy to robić, wielu pukało się w czoło, przekonując, że tego nikt nie chce słuchać.

Piotr Gutkowski:
Że to jest gorsze od bluesa.

Piotr Banach:
A my nie chcieliśmy słuchać o tym, czego chcą inni słuchać, bo chcieliśmy wyrażać siebie i w ten sposób najlepiej nam się siebie wyrażało.

Piotr Gutkowski:
Przekonałem się, że reggae jest świetne, rozkochałem się w nim. Na drugiej płycie już mocno w tym siedziałem.

Czy jest taki utwór, w którym czujesz, że ten głos najpełniej wykorzystujesz?
Piotr Gutkowski:
Ja będę to oceniał subiektywnie. Niektóre rzeczy śpiewa mi się wygodniej, inne mniej wygodnie. Nie zawsze te pierwsze będą dla kogoś innego najbardziej wartościowe. Czasem zaśpiewanie rzeczy, które wymagają poświęcenia ode mnie, zrobienia czegoś inaczej niż to, co przychodzi pierwsze na myśl, pokazuje, że odejście od tego i poszukanie gdzieś głębiej przynosi ciekawszy efekt. Miałem kilka takich piosenek, co do których śpiewania nie byłem przekonany, a później się okazało, że to są bardzo fajne piosenki.


Świetny wokal jest Twoim niewątpliwym atutem. A gdybyś miał grać – jaki byłby to instrument?
Piotr Gutkowski:
Mam nieśmiałe próby z gitarą, ale to jest na tyle niekonsekwentne z mojej strony, że raczej nie zobaczycie mnie z nią na scenie.

Piotr Banach:
A zobaczą – już cię widzieli.

Piotr Gutkowski:
No dobra, zdarzyło się, że gdzieś tam występowałem. Ale jestem kiepskim gitarzystą, myślę, że o wiele lepiej spełniam się jako wokalista. Nie mam kłopotu z tym, że muszę stać przed mikrofonem. Wielu ludzi, którzy grają na instrumentach i śpiewają, a nagle przychodzi im tylko śpiewać, nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Rozmawiałem o tym kiedyś z Lechem Janerką, z Tomkiem Lipińskim – oni zawsze mają w rękach instrument. Ja nie miałem nigdy tego problemu, zawsze czułem się swobodnie z mikrofonem. A jeśli mikrofon ma kabel, to jeszcze lepiej – bo kabel jest taki malowniczy, można nim machać.

Piotr Banach:
To nieprawda, że Gutek nie byłby dobrym gitarzystą. Byłby bardzo dobrym, bo ma do tego dryg. Szybko łapie, ma swobodę, po prostu mu się nie chce – i to jego wybór. Jeśli nie spełnia się poprzez gitarę, to niech się spełnia poprzez wokal. Ale dementuję to, że byłby w tym zły.

Jednak gitara musi być ważna dla Ciebie – nawet powiedziałeś kiedyś, że zabrałbyś ją na bezludną wyspę.
Piotr Gutkowski:
Bo z gitarą jest fajnie. Jest cieplej, miło, można odganiać komary, rozpalić ognisko (śmiech). Ostatnio częściej niż kiedyś wyciągam gitarę, bo moja córeczka się tego domaga. Mówi na gitarę „gę, gę”.

Wspierałeś wokalnie różne formacje, często były to projekty hip-hopowe. Jestem ciekawa takiego eksperymentu: zaśpiewałbyś z zespołem jazzowym?
Piotr Gutkowski:
Jasne, że tak. Mimo, że jazz nie był moją drogą, miałem kiedyś taki epizod w poznawaniu elementów śpiewania. Lubię jazz i podoba mi się jazzowe śpiewanie, ale nie chciałem wtłoczyć się w szablon odwzorowywany przez nauczycieli wokalistyki jazzowej.

Autorem słów na pierwszych dwóch płytach (Part One i Mental Revolution) jest Piotr Gutkowski. Na trzeciej (Peace!) znalazły sie teksty obu Piotrów, a na najświeższej (Indios Bravos) tylko Piotra Banacha.
Piotr Gutkowski:
Kiedyś inaczej robiliśmy piosenki. Piotrek robił kompozycje jako podkłady, do których dopasowywaliśmy linie melodyczne i ja potem pracowałem nad tekstem. A później nagle Piotrkowi zaczęły się objawiać piosenki jako całości, więc nie było już nic więcej do zrobienia.

Piotr Banach:
To chyba taki naturalny proces. Nie wiem na ile on jest naturalny dla Gutka (śmiech), ale dla mnie tak.

A Gutek swoje pomysły tekstowe zapisuje nadal?
Piotr Gutkowski:
Coś tam zapisuję. Na kolejnej płycie kilka pomysłów będzie.

Przygotowujecie coś nowego?
Piotr Banach:
Tak, mamy już kilka gotowych piosenek, ale jeszcze nie wiemy, jaki kształt przybierze płyta. Rozmawiamy sobie, że dobrze byłoby to nagrać w taki sposób, czy inny.

Piotr Gutkowski:
To nie jest jeszcze ten czas. Komponowanie i zebranie materiału niedługo będzie za nami. A kwestia nagrania – musimy poczuć, że to jest właśnie ten moment, kiedy powinniśmy go zarejestrować.

Piotr Banach:
Nagrywanie płyty tylko dlatego, że wypadałoby, czy że ostatnia była trzy lata temu byłoby wbrew naszym postanowieniom, że zawsze będziemy robić tylko to, co w pewnym sensie robi się samo. Jeżeli ta płyta nie zrobi się sama, to jej nie będzie. My nie będziemy szukali, wymyślali, dostosowywali się i zastanawiali, czy jakaś piosenka jest dla nas odpowiednia, czy nie. Mamy dość duży rozrzut stylistyczny w naszych utworach, ale zawsze to jest Indios Bravos, a wspólnym mianownikiem dla tych piosenek jest nasza chęć wypowiedzenia się poprzez muzykę. Pracujemy powoli, coś tam się dzieje. W zeszłym roku nagraliśmy płytę z kilkuosobowym zespołem Ludzie Mili, w którym ja gram, Gutek śpiewa. I to też jest nasza płyta, tylko pod innym szyldem.

Czy oprócz muzyki macie jakieś bakcyle?
Piotr Gutkowski:
Trochę tego było – poza muzyką, książką, filmem – u Piotrka to chyba jest gotowanie, a kto wie, czy nie bardziej jedzenie (śmiech). Gotowanie lubimy obaj, tak samo jak sztuki walki.

Piotr Banach:
Jedno i drugie ma dużo wspólnego z muzyką, wbrew pozorom. Gotowanie jest formą komponowania. Tyle, że tutaj zamiast dźwięków pojawiają się smaki. Natomiast sztuki walki mają bardzo dużo wspólnego z tym, co robimy na scenie. Wychodzimy na scenę i pokazujemy, ile jesteśmy warci. Sztuki walki mają przewagę, bo bardzo wiele osób, kiedy przychodzi na koncert, niekoniecznie nasz, słucha trochę na pamięć. Wiedzą, że to jest świetny wykonawca i – choćby nie wiem jak kiepsko w tej chwili grał – część osób powie, że było super, bo oni po prostu go lubią. A w sporcie nie ma znaczenia, że w zeszłym roku byłeś mistrzem, jaki masz pas i co o tobie piszą. Bo jesteś tyle wart, ile Twoja ostatnia walka. My też tak podchodzimy do koncertu. Kiedy zdarza się, że nam coś nie idzie, mamy poczucie klęski. Dla nas nie jest najważniejsze, że na poprzednim koncercie ludzie świetnie się bawili. Zabawa to za mało. My byśmy chcieli wpływać na ludzi w taki sposób, żeby oni nie tylko się bawili, ale też zapominali trochę o rzeczywistości będącej poza salą koncertową. Świetnym punktem odniesienia jest zdanie, które przeczytaliśmy w biografii zespołu Allman Brothers. Kiedy grali swój słynny koncert „At Fillmore East”, trwający wiele godzin, ludzie siedzieli zasłuchani w sali koncertowej. Gdy ostatecznie, po wielu bisach, skończyli grać, była totalna cisza. Ktoś otworzył drzwi na zewnątrz i wpadło światło. Zobaczyli, że już jest poranek, że grali przez całą noc. Wtedy ich lider – Duane Allman – powiedział: „Jest jak w kościele”. Cisza, ludzie zamyśleni podnosili się z krzeseł, nie było żadnych braw, nie było rozmów, tylko ludzie pogrążeni w medytacji.

To jest miłe, kiedy ludzie się bawią, podskakują, pokazują swój entuzjazm, ale chcielibyśmy wywołać jeszcze ten pierwiastek refleksyjności, żeby z naszych koncertów słuchacze wychodzili zamyśleni. Żeby, mówiąc górnolotnie, muzyka otwierała drzwi do serc i umysłów, przez które przechodzi nasz przekaz, to co się ukrywa w tekstach.

W utworze „Wu-wei” z płyty „Mental Revolution” mówicie o tym, co dzieje się samo. Również autorska płyta Piotra Banacha z 2005 roku nosi taki tytuł. Czy ta idea zaczerpnięta z filozofii buddyjskiej pozwala odnaleźć spokój wewnętrzny?
Piotr Banach:
Ta postawa jest spokojem wewnętrznym, ona nie pomaga i nie osiągnie się wu-wei, jeśli nie będzie sie miało tego spokoju wewnętrznego. To jest zgoda na to, jak wygląda rzeczywistość. To płynięcie z prądem, a nie walka z nim. Nie w taki sposób, jak się mówi, że ktoś płynie z prądem, czyli jest jak chorągiewka. Tu nie o to chodzi, ale o to, że rzeczy są takie, jakie są, a nie takie, jakimi być się wydają, ani nie takie, jakie powinny być. Wu-wei już jest spokojem, a nie drogą do spokoju.

Od dawna czerpiecie z idei mających swoje źródło w filozofii Wschodu. To w Waszym przypadku inspiracja czy religia?
Piotr Banach:
Okazało się, że poglądy, które u mnie krystalizowały się przez lata, można określić jako buddyjskie. Można powiedzieć, że jestem buddystą pod tym względem, że chciałbym zostać buddą. To nie jest kult Buddy, to nie jest religia, to jest system filozoficzny. Dążenie do bycia buddą, czyli oświeconym nie jest aspirowaniem do świętości. Buddyzm nie zajmuje się takimi rzeczami. Chcesz wierzyć w Boga, to wierz, nie chcesz wierzyć, to nie wierz. To jest system szczęśliwego życia, polegającego na odrzucaniu tych wszystkich rzeczy, które nam stoją na drodze do szczęścia. A zwykle to nie są rzeczy, które się dzieją, tylko nasze interpretacje tych rzeczy. Buddyzm zajmuje się czystością umysłu, postrzeganiem rzeczy, takimi, jakie są i odrzucaniem wszystkiego, co nam ten obraz zafałszowuje. W tym sensie – tak, jest nam to bliskie i chcielibyśmy zostać buddami. Ja nawet próbuję być taki gruby jak Budda (śmiech).

Zorganizowaliście już dwukrotnie Indios Bravos Music Meeting, czyli koncertowe spotkanie artystów niestandardowych i niezależnych. Możemy liczyć na kolejne edycje?
Piotr Banach:
To jest festiwal wszystkich indios bravos – tych, który do tej idei pasują – ludzi walczących o siebie, chcących zachować własną tożsamość, mających coś do zaproponowania od siebie. My mamy taką nazwę, ale pod tę ideę pasuje wiele zespołów. Mam nadzieję, że festiwal będzie trwał, bo takich wykonawców, którzy są „indios bravos” – jest dużo więcej, niż można by na pierwszy rzut oka i ucha sądzić. Gdybyśmy, mając taki gust muzyczny, jaki my mamy, posłuchali tylko komercyjnych rozgłośni radiowych, doszlibyśmy do wniosku, że nic ciekawego muzycznie się na świecie nie dzieje. Ale to nieprawda. Trzeba szukać tam, gdzie nie ma dla takich artystów miejsca. Jeżeli na zorganizowanie kolejnych spotkań pozwolą nam finanse, to one oczywiście będą. Jesteśmy w o tyle trudnej sytuacji, że nikt nas nie będzie wspierał w idei niezależności. Bo żadne instytucje, które mają pieniądze i są zainteresowane tym, żeby konsumpcjonizm się rozwijał i był filozofią, wręcz religią współczesnego społeczeństwa, nie będą wspierać idei, która przeciwko temu konsumpcjonizmowi występuje.

Waszym koncertom, festiwalowi towarzyszą czasem prezentacje kultury Indian. Kto się nimi zajmuje?
Piotr Banach:
To człowiek, który wykonuje rękodzieło indiańskie – Marek Ptasiński, pseudonim „Kaprys”. Ja i mój kolega z punkowego zespołu poznaliśmy go, rozmawiając o fascynacji indiańskimi klimatami. Marek potem zaczął bardzo mocno w to „indiaństwo” wchodzić. Poszedł studiować antropologię i zaczął zajmować się rękodziełem indiańskim. Do tego stopnia jest w tym dobry, że autentyczni Indianie mieszkający w rezerwatach, zamawiają u niego mokasyny, koszule. Jest pasjonatem tego. On i jego przyjaciele, którzy się tym zajmują, bardziej stoją na straży spraw związanych z tradycją Indian, niż niejeden Indianin. Są ostoją tradycji indiańskiej na ziemiach słowiańskich – za zgodą starszyzny plemiennej.

Bardzo dziękuję za rozmowę, a ponieważ w zespole aż trzy osoby obchodzą w marcu urodziny, życzę wszystkiego najlepszego.

dla cz.info.pl rozmawia Dominika Radkowska, foto: Piotr Dłubak