Mówię do kwiatów

Z Agatą Ochotą-Hutyrą – aktorką Teatru im. Adama Mickiewicza – rozmawia Dominika Radkowska.

Dominika Radkowska: Autorzy sesji zobaczyli w Tobie Polę Negri. Podobno kiedyś pozowałaś też do zdjęć jako... Charlie Chaplin. Czy wygląd – kostium, stylizacja – ułatwia aktorowi dopasowanie się do roli?

Agata Ochota-Hutyra: Oczywiście, że tak. Szczególnie w rolach kostiumowych oraz w przypadku postaci abstrakcyjnych, czyli innych niż ludzkie. Tu dobry kostium bardzo pomaga nadać postaci odpowiednie cechy.

hutyra-agata-04
hutyra-agata-03
hutyra-agata-02
hutyra-agata-01
hutyra-agata-04
hutyra-agata-03
hutyra-agata-02
hutyra-agata-01

 

Jak opisałabyś chwile, kiedy zespół z prób aktorskich wchodzi w próby sytuacyjne, a później generalne – w kostiumach i dekoracjach? Czy jest odczuwalna różnica w poziomie świadomości roli?
To przejście w trakcie prób, pracy nad rolą przebiega różnie u różnych aktorów. Nie wszyscy „łapią” to jednocześnie. Jedni są gotowi szybko, inni później. Czasem coś się „złapie” na początku, a potem się to załamuje, okazuje się, że jednak trzeba szukać czegoś nowego. Oczywiście, zwykle aktor wie już na początku pracy, jak wygląda jego kostium – bo to często obliguje do określonego sposobu grania – i aktor musi to mieć na uwadze. To przejście jest bardzo płynne, nie jest to jakaś granica, zależy od tego, jak aktor pracuje. Na pewno, kiedy dochodzi pełna scenografia, światła, kostium, muzyka – czyli świat sceniczny jest wykreowany, to poczucie znalezienia tej swojej postaci się pogłębia. Ale czasami bywa, że to przejście dokonuje się jeszcze w trakcie prób generalnych. Zdarza się też tak, że pełnia postaci pojawia się dopiero po premierze. Zaczyna się grać i w kontakcie z widownią nagle zapala się światełko. Jest to sprawa bardzo indywidualna.

Prywatnie – sukienka czy spodnie?
Wszystko zależy od czasu – jakiegoś momentu w życiu. Był czas, kiedy chodziłam w spodniach, a ostatnio bardzo lubię nosić spódnice i dobrze mi z tym. Ubieram się tak, jakie mam samopoczucie. Muszę dobrze czuć się ze sobą. Nie zakładam czegokolwiek, ale to, w czym w danej chwili odpowiednio się czuję, zależnie od dnia.

Miewasz też „okresy kolorystyczne” w ubieraniu się?
Zdecydowanie tak. I zauważyłam, że kiedy jestem w ponurym nastroju, niedobrze jest nosić  dłużej ciemne kolory, bo ten nastrój emanuje z człowieka na zewnątrz. Trzeba to wtedy przełamać – choćby wkładając czerwone majtki – tego nie widać, ale tak dla samej siebie...

Oglądasz sporo filmów. Interesują Cię także stare czarno-białe filmy, te z lat 20-tych, 30-tych?
Trudny jest dostęp do takich filmów. Z rzadka coś z nich można zobaczyć w telewizji. Jest parę takich, które do dzisiaj mam w pamięci, bo wywarły na mnie niesamowite wrażenie. To filmy z czasów ekspresjonizmu lat 20-tych. Wtedy został zrobiony film „Gabinet doktora Caligari” Roberta Wiene, film „Dziwolągi” Toda Browninga. Filmy dlatego przedziwne, bo w zasadzie powstawały w studio w „tekturowej” scenografii, a wytwarzają przerażający klimat przy oglądaniu. Niesamowicie ekspresyjna gra aktorska; historie z pogranicza snu i jawy; silne makijaże; ekspresyjne, przerysowane gesty. W filmie „Dziwolągi” zadziwiające jest to, że realizatorzy wpadli na taki pomysł, zebrali taką osobliwą grupę aktorów. Jeśli ktoś nie widział, polecam ten film. Historia dzieje się w trupie teatralno-cyrkowej. Jest to zbiorowisko przedziwnych ludzi – zrośnięte ze sobą siostry, karzeł, człowiek-korpus, który rzuca nożem. Głównym wątkiem jest miłość karła do akrobatki – kobiety, która, jako jedyna w trupie, nie ma żadnych ułomności i jest piękna. Są tam niesamowite sceny, klimat, muzyka, wszystko to robi wielkie, wielkie wrażenie.

Lubię filmy dotyczące pewnych dziwaczności, osobliwości, które są w człowieku i związkach między ludźmi. Gdybym miała możliwość oglądać więcej starych zadziwiających filmów, to bardzo chętnie poświęciłabym im uwagę. Kino nieme to także melodramaty, które są na swój sposób piękne, choć niosą zupełnie inne emocje. W kinie czarno-białym mamy jeszcze bogactwo komedii z rolami Charliego Chaplina, Stana Laurela i Olivera Hardy'ego – czyli filmowych Flipa i Flapa oraz kreacjami Harolda Lloyda. Tego ostatniego nie zapomnę w słynnej scenie z filmu „Jeszcze wyżej”, w której wisi na wieży zegarowej, obracając wskazówki. Ten człowiek o niesamowitej vis comica i giętkości ciała zagrał w bardzo wielu filmach.

Wiem, że chciałabyś mieć ogród, uprawiać rośliny. Jeśli byłabyś już jego posiadaczką, w jakim stylu chciałabyś go urządzić?
We własnym stylu. Rzeczywiście, lubię „grzebać” w ziemi. Przestrzeń naszego małego mieszkania nie pozwala na to, żebym mogła rozwijać swoje zamiłowanie do roślin. Był czas, że miałam szalenie dużo kwiatów, rosły coraz większe, aż musiałam część z nich zlikwidować, niestety, bo zaczęły nam przeszkadzać, zajmując zbyt dużo miejsca. A pięknie rosły – puszczałam im dobrą muzykę, dbałam o nie, mówiłam do nich.

Ogrodu póki co nie mam, a gdybym miała, na pewno byłyby w nim różne kwiaty, może kiedyś ogródek warzywny. Kocham ogród na wiosnę, kiedy wszystko wschodzi – to jest piękne. Wielką przyjemnością jest przynieść sobie świeży koperek z ogródka do zupy. Lubię zapach ziół – mięty, lawendy, rozmarynu, bazylii – więc grządkę z ziołami też bym urządziła. Słoneczniki cudnie wyglądają w ogrodzie. Myślę, że pielęgnowanie ogrodu może sprawiać wielką satysfakcję. I może kiedyś, na emeryturze (śmiech)...

Jaki  byłby charakter tego ogrodu – spontaniczny czy uporządkowany? Przypominający któryś ze stylów? Francuski, angielski, japoński?
Nie zwracam uwagi na style. U mnie to się zmienia, zależnie od czasu w życiu. Pewnie ten ogród by ewoluował. Nie lubię stagnacji, nie lubię powtarzalności – lubię zmiany – myślę, że byłby zmienny.

Czyli rośliny jednoroczne?
Niekoniecznie jednoroczne. Cebulowe – tulipany, krokusy i inne rośliny wieloletnie też mogłyby tam być. Ale na pewno nie byłoby to uporządkowane, zamierzone i mające jakiś styl. Po prostu to, co by mi się spodobało. Bardzo lubię pnącza – dzikie wino, bluszcze. Zaaranżowałabym z nich jakieś zakątki. Nie przepadam za równo przystrzyżonymi formami roślin, dobrze widocznymi z góry. Wolę takie zagadkowe gąszcze, żeby patrząc z góry nie można było wyraźnie dostrzec, co to dokładnie jest. Do takich pomysłów trzeba mieć spory ogród i poświęcić mu dużo czasu. Jeśli się chce, żeby coś z tej pracy było, to nie da się tego traktować „z doskoku”.

Jak odnajdujesz się w tempie życia dzisiejszych czasów? Nie uważasz, że jesteśmy zmuszeni do zbyt szybkiego życia, nie mogąc zatrzymać się nad wartościami?
W większości poddajemy się temu tempu, ale są ludzie, którzy próbują inaczej. Wydaje mi się, że czasem za dużo chcemy. Więcej chcemy, dlatego tak pędzimy. Bywa to kwestią posiadania czegoś. Wszyscy narzekają na ten pęd, ale jednak w tym pędzie są. Słuchałam niedawno w Trójce reportażu o Kole Gospodyń… Miejskich. Z czym się kojarzy Koło Gospodyń Wiejskich? Z jakimiś babciami, które spotykają się, coś wycinają, dziergają, śpiewają. A to są bardzo młode kobiety, które mają przyjemność w tym, że spotykają się w klubie i robią na drutach i szydełku. Jest to coś absolutnie wbrew naszym czasom.

Te dziewczyny wypowiadały się, że wielu ich znajomych puka się w głowę, nie rozumiejąc, po co dzisiaj wracać do takich rzeczy, kiedy wszystko jest gotowe. Po co skupiać się na czymś tak praco- i czasochłonnym. A one spotykają się i wykonując swoje prace, rozmawiają i to jest dla nich odskocznia od codzienności. To jest piękne. Słyszy się co jakiś czas, że ludzie poszukują sposobu na to, żeby się zatrzymać.

Czy mnie odpowiada to tempo? Czasem tak, czasem nie. Wydaje mi się, że jeżeli ma się świadomość tego, że ten pęd jest i choć od czasu do czasu zrobi się coś jemu wbrew, to już jest dobrze. Gorzej, gdy człowiek nie ma świadomości, że dał się zaprząc w kierat. Czasem to jest trudne, bo życie to wymusza, bo trzeba zarabiać, funkcjonować.

Przyszło Ci kiedyś do głowy, że chciałabyś żyć w innych czasach?
Jak jest się Polakiem, to nie ma dobrych czasów (śmiech). Nasza historia jest tak martyrologiczna. No może „złoty wiek”, czasy szlachty, ale to zależy, kim by się człowiek urodził (śmiech). Nie mam jakiegoś ulubionego okresu w historii. Pewnie, czasem myślałam, że byłoby fajnie na chwilę przenieść się w czasie i zobaczyć, jak to było kiedyś albo jak to będzie kiedyś. Wydaje mi się, że było coś pięknego w latach dwudziestych. Coś zaczynało się rodzić w sztuce – kierunki w malarstwie, w modzie, ruch feministyczny, rozwój filmu.

Stąd pomysł na Charliego Chaplina i Polę Negri w Twoim wykonaniu?
Zdjęcia w charakteryzacji Charliego Chaplina były robione pięć lat temu do okładki repertuaru teatralnego. Sesja naturalistyczna wydawała mi się mało interesująca. Wymyśliłam sobie wtedy taką stylizację – pożyczyłam od męża spodnie, od syna małą marynareczkę, znalazł się melonik. I tak pozbieraliśmy rekwizyty i pobawiliśmy się tą odmiennością. Kiedy ostatnio padł pomysł stylizacji na Polę Negri, pomyślałam sobie – czemu nie? Jestem otwarta na takie rzeczy. A przy okazji zaczęłam czytać o jej postaci, oglądać zdjęcia. To chyba jedyna polska aktorka tamtych czasów, która zaistniała w Hollywood.

I w dodatku z Charlie Chaplinem tworzyli parę.
Właśnie. I nie tylko, bo również z Rudolfem Valentino. Wprawdzie były to krótkie historie miłosne, ale to znaczy, że Pola Negri pewnie była interesująca, skoro przyciągnęła takie osobowości.

Twój mąż również jest aktorem. Co zauważasz, porównując aktorstwo męskie i kobiece? Komu jest łatwiej uprawiać ten zawód?
Oczywiście, że mężczyźnie (śmiech). Wprawdzie dzielimy się obowiązkami, ale jednak w postrzeganiu społecznym to kobieta ma więcej obowiązków życiowych. Łatwiej im również ze względu na to, że mężczyzna potrafi się skoncentrować na pewnym działaniu, odłożyć na przykład myśl, że ma w domu chore dziecko. Kobiecie jest trudniej. To wszystko są banały, ale tak jest. Także ze względu na dramaturgię, która jest w głównej mierze męska. Jest o wiele więcej ról do zagrania dla mężczyzn w różnym wieku, role kobiece stanowią zdecydowaną mniejszość.

Dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję i ślę pozdrowienia wiosenne dla wszystkich internautów.

dla cz.info.pl rozmawiała Dominika Radkowska, charakteryzacja: Kamila Misiak, foto: Piotr Dłubak

Agata Ochota-Hutyrawystępuje w Teatrze im. Adama Mickiewicza w rolach:
Polina Szestakowa - Do dna, Ludmiła Pietruszewska, reż. André Hübner
Valentino - Wieczór Trzech Króli, William Szekspir, reż. Gennady Trostyanetskiy
Lady Edyta - Królewicz i Żebrak wg Marka Twaina, scenariusz i reżyseria - Dariusz Wiktorowicz
Dorymena - Mieszczanin szlachcicem, Molier, reż. Waldemar Śmigasiewicz
Tamara -Wilki, Agnieszka Osiecka na podst. I. B. Singera, reż. André Hübner-Ochodlo
Barbara Smith - Mayday, Ray Cooney, reż. Wojciech Pokora