Nienawidzę bylejakości

Teresa Dzielska w rozmowie z Dominiką Radkowską


Dominika Radkowska: Twoją pierwszą rolą w Teatrze im. Adama Mickiewicza była rola Clei w „Czarnej komedii” Petera Shaffera. Jak wspominasz przygotowania do tamtej premiery?

Teresa Dzielska: Szybko, dawno, dużo ciekawszych  rzeczy zdarzyło się później (śmiech). Ale jest to o tyle miłe wspomnienie, że był to początek pracy w Teatrze, w którym jestem już od dziesięciu lat.

dzielska-04
dzielska-03
dzielska-02
dzielska-01
dzielska-04
dzielska-03
dzielska-02
dzielska-01

 

Poznałyśmy się kiedy tu debiutowałaś, jednak przez kilka ładnych lat kontakt między nami był bardzo znikomy. Jak zmieniłaś się przez ten czas?
Myślę, że bardzo. Stałam się dojrzałą kobietą, matką, osobą „po przejściach”. Takie jest życie współczesnej kobiety, aktorki tym bardziej. Są wzloty i upadki. Zmieniła mnie też moja córka Maja – stałam się bardziej cierpliwa, bardziej otwarta na wiele rzeczy, wyrozumiała. Ale bywam bardzo brutalna, jeżeli chodzi o teatr – jestem krytycznie nastawiona do większości rzeczy, które oglądam. Nienawidzę bylejakości. Bardzo nie lubię tego w życiu, w ludziach, a szczególnie pracujących w moim zawodzie, że czasem wolą zrobić coś byle jak, byle było. Jestem bezlitosna w próbach, bo chodzi o szacunek dla widza, dla kolegów aktorów, dla siebie samej. W tym wypadku stałam się bardzo nietolerancyjna.

Reagujesz, widząc przejawy bylejakości?
Bardzo gwałtownie, co powoduje, że popadam w konflikt. Niestety, wyrażam swoje zdanie. Nie potrafię tego ukryć, mówię wprost na forum. Myślę, że nie wolno tolerować pewnych rzeczy, bo wtedy nie tworzymy sztuki. Jeżeli się na coś decydujemy, to musimy to robić w pełni.

Pomówmy o planie filmowym. Seriale są formą „wciągającą” widza, który czeka na to, co wydarzy się w następnym odcinku. Czy praca przy nich „wciąga” realizatorów?
Tak – bo ludzie się zaprzyjaźniają ze sobą. Jako widz nie mam czasu śledzić serialu, zapoznaję się raczej tylko ze swoimi wątkami. Ale współtworzenie go jest interesujące, poznawanie osób tworzących serial. A przebieg całej fabuły opowiadają mi znajomi i rodzina.    

Zagrałaś w thrillerze Leśne doły”. Jakie emocje towarzyszyły powstawaniu tego obrazu i czy powtórzyłabyś to doświadczenie?
Powtórzyłabym z wielu względów. Była to świetna praca. Reżyser i producenci to pasjonaci, większość z nich nie zajmuje się filmem zawodowo. Cała ekipa, łącznie z aktorami, robiła to za półdarmo. Był bardzo dobry scenariusz, niestety pieniądze nie pozwoliły na skończenie filmu w takim wymiarze i w takiej wizji, jakiej oczekiwaliśmy. Zabrakło wykończenia technicznego. Ale był to czas niezwykły, choć wypełniony ciężką pracą – prawie cztery tygodnie od rana do nocy. Mieszkaliśmy wszyscy w starym dworku. Poznałam tam Irka - Ireneusza Czopa, mojego partnera i ojca mojego dziecka. Zaprzyjaźniłam się z wieloma osobami. Bardzo dobrze wspominam tamte chwile.

Masz w sobie wiele pasji, nie tylko do tego, co robisz na scenie i w filmie. Wiele lat temu zauważyłam, że poruszasz się sprawnie w świecie sprzętu komputerowego, elektroniki, telefonów.
Bardzo kocham elektronikę. Mam tego tyle: telefony, palmtopy, tablety, komputery, wieże stereofoniczne. Uwielbiam z nich korzystać, sprawia mi przyjemność ich posiadanie i rozpracowywanie. Mam fioła na punkcie różnych gadżetów, nie tylko elektronicznych. Zbieram również akcesoria kuchenne usprawniające pracę – sprzęty bardzo dobrej jakości. Z nimi uwielbiam gotować, zaszywając się w kuchni.

Jesteś fanką gier komputerowych?
Tak! Gram przede wszystkim w gry umysłowe, a także przygodowo-detektywistyczne. Ale nie zagrałam od trzech lat, bo nie byłoby mnie wtedy bardzo długo dla świata. Relaksuję się w ten sposób. A jeszcze bardziej przy książkach. Czytając nie mam poczucia, że tracę czas, a gry są jego pochłaniaczami. Chyba rozsądniejsze są gry planszowe, które pozwalają ludziom miło spędzać czas ze sobą. Zbieram je i zmuszam wszystkich do grania. Rummikub,  Scrabble, Tabu, Mafia, Apples to Apples – jest bardzo wiele takich gier.

Skąd Twoje zainteresowanie techniką?
U nas w domu sprzętami zajmował się zwyczajowo mój tatuś. Byłam dziewczyną chyba dwunastoletnią, kiedy moi rodzice kupili magnetowid. Bardzo mnie intrygowało to, że można zaprogramować nagrywanie. Zaczęłam grzebać przy odtwarzaczu i coś zablokowałam. Byłam przerażona, że tatuś będzie wściekły. Znalazłam instrukcję, wszystko odkręciłam i zachwyciłam się elektroniką do tego stopnia, że później ja byłam w domu od rozszyfrowywania instrukcji obsługi każdej nowej rzeczy. A później zaczęłam się zajmować własnym komputerem i innymi urządzeniami. Bardzo to polubiłam, ale mam na to mało czasu. Już jestem do tyłu, bo technika bardzo przyspieszyła.

A Twoja druga pasja, czyli tajemnice zamków Dolnego Śląska?
Dzięki niej nie siedzę w domu nad jednym przedmiotem, ale mam kontakt z ludźmi, z historią, legendą, zabytkami. Czytam przewodniki pani Lamparskiej, która pisze je jak powieści. Dolny Śląsk zobaczyłam i pokochałam dzięki filmowi „Der Grenzer und das Madchen”, który kręciliśmy właśnie na tych terenach.

I zaczęłaś jeździć od zamku do zamku?
Tak mi się to rozpędziło, że odwiedziłam już wiele z nich i jestem nimi zachwycona. Prócz zamków jest wiele pałacyków, o których mało kto wie, bo po wojnie zostały wykupione. Te, w których mieszczą się hotele czy pensjonaty, można odwiedzić, ale do prywatnych miejsc nie ma dostępu.

Które zamki urzekły Cię szczególnie?
Książ, Grodziec, Chojnik – to te, które mi teraz przyszły do głowy. Jest tych zamków bardzo wiele. Chcę zobaczyć wreszcie Twierdzę Kłodzko, koło której ciągle przejeżdżam i nie mam czasu, by się zatrzymać. Kiedyś znajdę taki czas, że będę jeździć z aparatem śladami pani Lamparskiej. Mam nadzieję, że zarażę córkę swoją pasją. Uwielbiam Dolny Śląsk – jest magiczny, pełen niezwykłej energii i daje mi bardzo dużo siły. Chciałabym kiedyś tam się przenieść, choć wcześniej myślałam, żeby zamieszkać nad morzem.

Dzieje postaci z legend związanych z tymi miejscami podsycają Twoją wyobraźnię?
Oczywiście – oprócz tej o Duchu Gór, czyli Liczyrzepie, jest wiele opowieści o ludziach, którzy mnie fascynują – jak Daisy - księżna na Książu i w Pszczynie. Ta niezwykła postać kryje wiele tajemnic. Kochali ją prości ludzie, służba. Nikt nie wie dotąd, gdzie jest jej grób, ani co stało się z jej kosztownościami. Ogromnie interesująca jest też historia, która staje się rodzajem legendy – projekt Riese, powstający w czasach hitlerowskich w Górach Sowich. Niemcy mają wiele ukrytych tajemnic z czasów wojennych związanych z Polakami. Dzieje hitlerowskich Niemiec są zadziwiające. Trudno pojąć fakt, że ludzie potrafili tak uwierzyć jednej osobie. Kiedy tak rozprawiam, można by sądzić, że fascynuję się hitlerowcami. Nie chodzi o ich poglądy i postępowanie, ale fascynuje mnie precyzja, oddanie, zaufanie i siła, która tkwi w Niemcach.

Myślisz, że współcześni Niemcy zachowują te cechy?
Dwa razy pracowałam z reżyserem niemieckiego pochodzenia – Andre Hubnerem-Ochodlo. Jest to rewelacyjny reżyser wyśmienicie przygotowany do pracy, która dzięki niemu jest wielką przyjemnością dla aktora. Co nie znaczy, że on zawsze wie z góry czego chce, czasem poszukuje w trakcie działań. To człowiek mający w sobie tę subtelną precyzję, która mi szalenie odpowiada. Przywoływał mnie czasem do porządku, kiedy się spóźniałam. Dzięki tym cechom podziwiam Niemców, co nie znaczy, że nie mam w sobie bałaganu – bo bywam strasznie chaotyczna, nieposkładana, myśli mam rozbiegane – może dlatego lubię tę ich kindersztubę.

Nad czym pracujesz teraz?
Nad sobą (śmiech). A w teatrze zaczynamy próby do sztuki „Życie Mariana” w reżyserii Bronki Nowickiej. Myślę, że będzie to fascynująca praca. Naprawdę poruszył  mnie spektakl przez nią reżyserowany „Patrz, słońce zachodzi”. Spodziewam się i tutaj dobrych efektów.  

Teresę Dzielską oglądamy w Teatrze im. Adama Mickiewicza w rolach:
Rita Drużynina – Do dna, Ludmiła Pietruszewska, reż. André Hübner – Ochodlo, 2011
Magda – Pierwszy raz, Michał Walczak, reż. Tomasz Man, 2008
Sanne – Plaża, Peter Asmussen, reż. André Hübner – Ochodlo, 2010
oraz w serialu telewizyjnym „Barwy szczęścia” – Kaja Jakubowska

dla cz.info.pl rozmawia Dominika Radkowska, foto: Piotr Dłubak