Hamletowskie wyz-w/n-anie

Za nami jedna z największych premier Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie.

O „Hamlecie”, rozwoju kariery zawodowej oraz życiu rodzinnym rozmawiamy z Maciejem Półtorakiem, najzdolniejszym i najprzystojniejszym okazem częstochowskiej sceny artystycznej.

Dyrekcja teatru, zazwyczaj dość sceptyczna, chwaliła „Hamleta” jeszcze przed premierą.
Spektakl w oczach dyrekcji jest oceniany na dobry, mało tego, wszyscy przygotowaliśmy się na sukces szekspirowskiego dramatu i jesteśmy pełni nadziei, że wystawiana obecnie sztuka przypadnie do gustu częstochowianom.

Przychylność widza zależy w tym momencie już tylko od naszej gry aktorskiej. Dopiero w czwartek przed sobotnią wielką premierą mieliśmy pierwszą próbę po dość długiej przerwie. Odbyła się właściwie tylko jedna próba generalna, w której odegraliśmy „Hamleta” od pierwszej po ostatnią scenę. Myślę, że w ubiegły weekend daliśmy z siebie wszystko i głęboko wierzymy w to, że podczas kolejnych przedstawień emocje znów będą sięgać zenitu.

poltorak-maciej-01
poltorak-maciej-04
poltorak-maciej-03
poltorak-maciej-02
poltorak-maciej-01
poltorak-maciej-04
poltorak-maciej-03
poltorak-maciej-02


„Hamlet” to wyzwanie dla widza?
Przed premierą był zorganizowany sondaż odnośnie tej tragedii i o ile idea dramatu jest znana, to w gorszym świetle przedstawia się sama znajomość treści sztuki. Wierzymy, że po hamletowskiej serii w częstochowskim teatrze wszystko zmieni się na lepsze. To jedyna taka placówka w tym mieście… dużym mieście, jakim jest Częstochowa, która oferuje mieszkańcom sztukę przez wielkie „S”. Duża zasługa leży po stronie uczęszczających już do teatru, bo to oni w pewnej mierze wyznaczają swoiste trendy, szczególnie jeśli chodzi o tematykę czy gatunki. Warto dodać, że „Hamlet” nie był realizowany z myślą o młodzieży. Dla młodego widza interpretacja tragedii na pewno będzie wyzwaniem, i to sporym, ponieważ odczytanie przynajmniej część tego, co chcieliśmy odbiorcy przekazać nie jest zadaniem prostym. Siedząca na widowni publiczność musi być na tyle ambitna, by chcieć rozszyfrować umysłowość granych przez nas postaci.

„Hamlet” to wyzwanie dla teatru?
To ogromne wyzwanie! Z tego, co jest mi wiadome, jest to pierwsza tragedia Szekspira na częstochowskiej scenie teatralnej. Chciano podobno robić inny tytuł, lecz ze względów formalnych, zdecydowano się ostatecznie na „Hamleta”.  Dyrektor teatru wykazał się niezwykłą odwagą, ponieważ należało mierzyć siły na zamiary. Dziesięć osób na scenie to dość spory tłok, choć z drugiej strony nastąpiły pewne skróty w sztuce. Na przykład pominięto wątki polityczne. Skupiliśmy się na relacjach międzyludzkich, psychikach bohaterów, cichych zamiarach i mentalnych metamorfozach.

„Hamlet” to wyzwanie dla aktora?
Zauważyłem u siebie taką tendencję – trudniejsze rzeczy przychodzą mi z większą łatwością niż te pozornie banalne. Nie mogę powiedzieć, że wcielenie się w główną postać było dla mnie bułką z masłem, jednak chciałem dać z siebie wszystko, by sprostać oczekiwaniom najpierw reżysera, później widza, a przede wszystkim swoim. Chciałem dotrzeć do Hamleta, wejść w niego, poczuć się jak on.

Na scenie jest jeszcze Półtorak czy już tylko postać, w którą się wcielasz?
Nie wiem, na czym polega wirtuozeria wielkich aktorów. Miałem okazję obserwować i współpracować z Krzysztofem Globiszem czy Jerzym Trelą, lecz do tej pory nie mam pojęcia, jak odnaleźć recepturę mistrzostwa. Czy po prostu „jest” się tą postacią, bo stajesz się nią podświadomie, czy osiąga się taką perfekcję w wielokrotnym odgrywaniu roli, podczas czego zaciera się granica między aktorem a postacią. Ja jestem w pełni zadowolony, jeżeli bohater, którego mam zagrać, stanowi dla mnie wyzwanie, polegające na zagłębieniu się w jego osobowość. Satysfakcję osiągam, jeśli przynajmniej podczas jednej próby uda mi się wejść w postać w stu procentach. Wtedy sam nie czuję, czy jestem jeszcze sobą, czy zawładną mną ten „demon”-bohater sztuki. Jest to moment, w którym jest się jakby poza własną świadomością, a zaczyna się wszystko odczuwać w taki sposób, w jaki odczuwałaby postać dramatu. Czasami zdarza się to tylko raz, podczas którejś próby z kolei, ale niesamowite, że w ogóle można dać ponieść się wcielaniu w rolę. Podczas tych chwil moim zadaniem jest chłonąć emocjonalny przebieg płynący z duszy postaci, by przed publicznością, wspierając się pamięcią emocjonalna i technika aktorską, powtórzyć te same emocje.

Jesteś aktorem z wyboru czy z przypadku?
Losy mojej kariery zawodowej są niezwykle zawiłe. Wychowanie w rodzinie artystycznej, a następnie ukończenie średniej szkoły muzycznej w klasie perkusji pozwoliło mi myśleć o sobie jako o przyszłym muzyku. Beztroska młodość tylko potwierdzała słuszność decyzji o prowadzeniu życia pełnego muzyki. Meandry życia „wrzuciły” mnie do sklepu muzycznego, gdzie sprzedawałem instrumenty, jednak wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że całe moje życie może tak wyglądać. W tak zwanym „międzyczasie” studiowałem zaocznie historię na Uniwersytecie Jagiellońskim i w tym czasie „ścigało” mnie wojsko, ponieważ bardzo uczciwie zostałem zakwalifikowany do kategorii A. Wtedy pojawił się pomysł wyjazdu na Sycylię do pracy w domu dla dzieci z porażeniem mózgowym. Niestety przyjaciel, z którym miałem wyjechać, dostał się na studia i, mówiąc kolokwialnie, zostałem na lodzie. Później przez pewien czas przebywałem nad polskim morzem, gdzie z kolei się zakochałem w dziewczynie, do której po powrocie do Krakowa przyjeżdżałem właśnie aż z Małopolski. Mój powrót do domu wiązał się dla mnie z kolejnymi zmianami w życiu – otrzymałem informację, nota bene od przyjaciela, z którym planowałem emigrować, że w Teatrze Starym w Krakowie organizowane jest przesłuchanie do roli męskiej, jednak mile widzianą umiejętnością dodatkową była zdolność gry na… perkusji. Tak więc w spektaklu „Trzeci akt według Szewców” Witkacego, w reżyserii Jerzego Jarockiego, potężnej postaci polskiego teatru, zagrałem rolę dziarskiego chłopca. Większość młodych chłopaków grających razem ze mną w tej sztuce uczęszczało do szkół aktorskich lub przygotowywało się do egzaminów wstępnych. Powiedziałem wtedy: „Chłopaki, ja też spróbuję”. I spróbowałem. Chociaż za pierwszym razem mi się nie powiodło, bo zabrakło mi jednego punktu, to nie poddawałem się i próbowałem ponownie. Kiedy podchodziłem do egzaminów poczułem po raz pierwszy te emocje towarzyszące aktorom na scenie i wtedy wiedziałem, że aktorstwo to moje przeznaczenie, bo tylko na scenie osiągam ten szczególny rodzaj satysfakcji.

Nie ciągnie Cię show biznes?
Jeśli dostałbym kiedyś propozycję pojawienia się w komercyjnej produkcji, rozważyłbym jej przyjęcie. Nie mam nic przeciwko grze w serialach czy innych większych produkcjach, jednak trzeba wziąć pod uwagę to, że każde kolejne zobowiązanie zawodowe będzie wymagało od nas kolejnych poświęceń, wysiłku, a przede wszystkim czasu. Z tym ostatnim mogłoby być najtrudniej, ponieważ pogodzenie nagrywania kolejnego odcinka z próbami w teatrze byłoby co najmniej kłopotliwe.

Małżeństwo aktorskie to udane małżeństwo?
Oczywiście, że tak! Dla mnie i mojej żony najtrudniejszym jest, by godzić wszystko i, pomimo wielu obowiązków, znajdować czas dla rodziny. Martę poznałem jeszcze na studiach, od tamtej pory jesteśmy razem, w tej chwili mamy dwóch wspaniałych synów: 6-letniego Tobiasza oraz półtorarocznego Horacego. Oby dwa imiona są ściśle związane z życiem zawodowym...

???
Dyplom w szkole teatralnej broniłem u Jerzego Stuhra w spektaklu „Wieczór Trzech Króli” i po tym wydarzeniu wciąż chodziło nam po głowie imię Tobiasz, stąd nasz pierworodny syn otrzymał takie, a nie inne imię. Horacy natomiast otrzymał imię, które pojawia się w „Hamlecie”, choć nadane mu było ono jeszcze przed jakimikolwiek decyzjami o realizacji tejże sztuki! Być może już wtedy krążyła pewna magia i tajemniczość szekspirowskiego dramatu.

Jaki wpływ na synów ma Wasze życie zawodowe?
Nasi synowie są poniekąd skazani na pewnego rodzaju tułacze życie. Z drugiej strony, ciągłe wyjazdy, zwłaszcza moje, zmuszają nas do nieustannych rozstań. Tobiasz jest już na tyle duży, że może zostać pod opieką dziadków, a Horacy bardzo często podróżuje z nami. Kiedy my jesteśmy na scenie, wtedy pozostawiamy nasze pociechy w garderobach pod czujnym okiem pań garderobianych, fryzjerek czy kogoś innego z obsługi technicznej. Jesteśmy wszystkim niezmiernie wdzięczni za okazywaną pomoc, zwłaszcza, że takie momenty są niełatwym przeżyciem dla naszych dzieci.

Tobiasz i Horacy będą aktorami?
W pewnym sensie mogą być skazani na taki los, ze względu na to, że przywykną do stylu życia, polegającego na ciągłym podróżowaniu oraz ze względu na to, że przez te wszystkie lata dzieciństwa scena stanie im się poniekąd bliska. To, że cały czas nam towarzyszą, czy to podczas spektakli, czy podczas prób, oswaja ich z życiem artysty. Jaką drogę życiową wybiorą, to wszystko zależy od nich.

Dziękuję bardzo za poświęcony czas oraz miłą rozmowę! Życząc wielu wyzwań teatralnych, sił do ich realizacji oraz rodzinnego spokoju, trzymamy kciuki za częstochowski sukces „Hamleta”.

dla cz.info.pl rozmawiała Patrycja Wojtasik, foto: Piotr Dłubak