Wiosna aparatu

Zimą śniegiem zasypało, zatem z powodów komunikacyjnych, wszelkie zmiany i awantury, związane z polityczną rewolucją październikową, ograniczają się do Warszawy. Rewolucje zazwyczaj dzieją się w centrum, docierając na prowincję, podobnie jak trendy modowe, ze znacznym opóźnieniem.

Zresztą jakich zmian, tu w Częstochowie, możemy się spodziewać. Spór o media publiczne nas nie dotyczy, bo w Częstochowie takowych nie ma, a jeśli nawet są, to niezauważalne. Miastem i województwem samorządowym rządzi ekipa związana z tzw. koalicją 15 października, więc tu się też raczej nic nie zmieni. Po staremu władze miasta nie będą zauważały mieszkańców, a władze województwa – miasta. Nie wpłynie na Częstochowę personalna zmiana wojewody, eks-poseł PO Marek Wójcik i przyboczni wice nominowani przez Lewicę i Trzecią Drogę, są problemem górnośląskim. Może to i słuszne, bo dobieranie reprezentantów Częstochowy do władz regionalnych, byłoby poszukiwaniem wody z pustym dzbanie. I nie chodzi o to, że w naszym mieście brak jest ludzi kompetentnych i uczciwych. Ułomność, dotykająca także inne miasta, jest pochodną systemu partyjnego.

O istnieniu partii na poziomie lokalnym przypomina nam się zgodnie z kalendarzem wyborczym. Ponieważ 7 kwietnia odbywać się będą wybory samorządowe, spodziewać się możemy wiosennego wysypu, wypełznięcia spod kamienia kwiatów partyjnego aparatu. Ogląd tych partii mamy ograniczony. Znamy PiS bo był on wskazywany jako dowód „upartyjnienia państwa”, obsadzania wszelkich publicznych stanowisk nominatami BMW (bierny, mierny, ale wierny). Ponieważ obowiązująca doktryna narodowo-katolickiego socjalizmu wymagała rozbudowanej interwencji instytucji państwowej, to i zakres tej obsady BMW wyraźnie się zwiększał. To zaś ujawniło kolizję wewnątrzsystemową.

Polski porządek prawny tworzy z partii politycznych zamknięte korporacje centralnie zarządzane. Finansowanie ich nie jest zależne od ofiarności i aktywności członków lub sympatyków. Źródłem dochodu jest dotacja budżetowa (złotówki podatnika) naliczana wg poparcia uzyskanego w wyborach parlamentarnych. Nowoczesne kampanie robią profesjonaliści, zatem z punktu widzenia prezesa korporacji, ważniejsze jest zatrudnienie dobrej agencji marketingowej, niż liczenie na amatorski entuzjazm sympatyków. Profesjonalizm kosztuje, z roku na rok, coraz więcej, korporacjom nie wystarczają dotacje, ratują się ściąganiem haraczy i kupczeniem stanowiskami.

Ten cel finansowy korporacji partyjnej może być sprzeczny z ideowymi oczekiwaniami tzw mas członkowskich. Co bowiem zrobić, gdy owe masy na serio uwierzą w „odpartyjnienie” państwa, w zasadę nominacji opartej na obiektywnych kryteriach? Czy nie lepiej pozbyć się mas członkowskich, a zachować wpływy od ambicjonatów żądnych zajmowania wysokiego stanowiska państwowego? Owszem, działacze partyjni wiedzą, że ten proceder jest korupcjogenny, prowadzi do osłabienia instytucji państwa, jest poważną bariera dla rozwoju Polski. Działacze wiedzą i mówią o tym głośno, póki są w opozycji. Będąc przy władzy wolę liczyć pieniądze, wiedząc, że bez nich w demokracji się nie wygra.

W każdym razie w Częstochowie tzw koalicja 15 października nie jest uprawniona, by zwalczając PiS używać straszaka zawłaszczenia państwa przez partie. Praktyka miejskich rządów koalicji Lewicy z PO pokazała brak różnic z PiS; prezes z nomenklaturowego nadania Lewicy niczym się nie różni od prezesa z nadania PiS. Być może występują inne różnice między praktyką Lewicy i PiS; ale – prócz tzw słowolejstwa – osobiście ich nie dostrzegam.

To czy KO wygra w skali ogólnopolskiej z PiS, czyli zdobędzie władzę w zdecydowanej większości dużych miast i województw samorządowych, to problem panu Tuska i pana Kaczyńskiego. Jako wyborca częstochowski nie muszę sobie tym zawracać głowy... Martwić się mogę z innego powodu. Czy tam, gdzie partie są nieobecne, w małych gminach i powiatach ziemskich, zostanie zachowana jakaś namiastka samorządności? Tego typu jednostki samorządu terytorialnego mogą sobie wybrać wójta i radnych, ale o tym co wójt ma robić i o czym mogą decydować radni, przesądza wola reprezentanta władz kolonialnych – urzędnika nominowanego przez rząd.

Kolonializacja państwa przez partyjne aparaty stawia nas w trudnej sytuacji. System wyborczy i sposób finansowania kampanii wyborczej powoduje, że demokracja lokalna jest bardzo ułomna. Skoro w skali regionu nie miała szans przeskoczenia wysoko ulokowanej poprzeczki wyborczej reprezentacja śląskiej partii regionalnej, a w skali naszego miasta tylko jeden mandat zdobyła reprezentantka niepartyjnego komitetu; to znaczy, że życie polityczne poza partiami nie istnieje. W partiach też nie istnieje, bo każdy z szeregowych członków ma poczucie absolutnego braku wpływu na układ nazwisk na liście wyborczej.

Demokracja łączy się z pewnym przymusem moralnym. Zdecydowana większość ludzi ma poczucie współzależności swojego życia i życia otaczającej nas wspólnoty. Im większa tzw „opiekuńczość” państwa tym ta zależność rośnie. Ktoś decyduje o wykształceniu i wychowaniu naszych dzieci, o możliwości prowadzenia przez nas działalności gospodarczych, o usługach niezbędnych dla utrzymania naszej kondycji zdrowotnej, o dostępie do usług kulturalnych, o możliwościach zabudowy miejskiej przestrzeni i realiach przemieszczania się pieszo lub samochodem. Nie ma praktycznie przestrzeni życia prywatnego, gdzie nieodczuwalna byłaby ingerencja władzy publicznej. Istnienie demokracji daje nam na to pewien wpływ.

Zdecydowana większość ludzi żywi aspiracje, by zmieniać świat na lepszy. Można ten świat postrzegać wyłącznie jako własną rodzinę, dążyć by jej byt w przyszłości był lepszy. Można także dostrzec szerszą zależność: żadna rodzina nie będzie rzeczywiście szczęśliwa w otoczeniu nieszczęśliwych ludzi. Im lepsze warunki życia w Częstochowie, tym lepsza jest jakość życia każdego z nas – częstochowiaków.

Chcemy więc mieć wpływ na decyzje nas dotyczące i chcemy by owe decyzje służyły poprawie naszego życia. W mniejszym może stopniu postrzegamy siebie jako współwłaścicieli Częstochowy, udziałowców swoistej spółki akcyjnej, której zarząd z naszego upoważnienia dysponuje naszymi pieniędzmi (podatkami) i naszym majątkiem. Wraz z zanikiem szacunku do własności prywatnej zniszczone zostało pojęcie majątku komunalnego. Skoro w imię tzw. wyższego celu społecznego, np. inżynierskiej wizji budowy drogi, władza może zabrać naszą nieruchomość; to i podobne wyższe cele mogą usprawiedliwić wszelką niegospodarność w zarządzaniu naszym majątkiem wspólnym. Niepolityczne jest dziś mówienie, że król jest nagi: nie ma czegoś takiego jak „wyższy interes społeczny”, istnieje zbiór różnorodnych interesów prywatnych, a rolą polityka jest poszukiwania rozwiązań kompromisowych, by możliwie najwięcej osób zyskało, a możliwie najmniej – straciło.

Powyższe racje powodują, że aktywność polityczna jest moralnym obowiązkiem wszystkich. Fałszywym jest założenie, że polityka nas nie dotyczy, że jest ona sferą działań niegodziwych, znacznie poniżej reprezentowanego przez nas poziomu moralnego. Podejrzewamy, że polityka jest domeną tylko polityków, a więc z jednej strony osób podejrzewanych o cynizm, korupcję, kłamstwa, o niegodziwość przydatną w tej niegodziwej sferze działań; z drugiej strony uznajemy kompetencje tych samych osób do decydowania o rzeczach ważnych dla naszego życia prywatnego. Przyznanie, że i tak nie mamy na to wpływu, że oni będą robić to co chcą, oznacza faktycznie pogodzenie się ze statusem niewolnika. Niewolnik nie ma wpływu kto jest jego panem, czy ten pan uraczy go miską mięsa czy chłostą biczem. Może jedynie wyzwolić się uciekając spod władzy jednego pana, pod władzę innego.

Polityka jest moralnym obowiązkiem wszystkich, lecz niebezpieczną mrzonką jest wiara w możliwość bezpośredniego udziału wszystkich w politycznych procesach decyzyjnych. Model tzw demokracji bezpośredniej, rządzenie z pomocą referendum, jest ideą zamordystycznych populistów; cenił ten model zarówno Hitler jak i Stalin. Nie ma czegoś takiego jak zdrowy instynkt ludu, pozwalający większości wybierać optymalne rozwiązania. Pomijając prosty rachunek statystyczny, ze w każdym społeczeństwie jest więcej niedouczonych ćwoków niż doktorów habilitowanych nauk wszelkich; to największą przywarą referendum jest karykaturalne upraszczanie sprawy. Skoro, jak wyżej wspomniałem, nie ma interesu społecznego, jest tylko zbiór różnorodnego interesu prywatnego; to uproszczenie polega za ukryciu lub zniwelowaniu argumentów przemawiających za niektórymi formami interesu prywatnego. Przyzwoitość wymaga by przed podjęciem decyzji każdy argument został rozważony, tak by decyzja nie byłą formą przemocy większości wobec mniejszości. A jeśli tak, to musi istnieć grupa osób, które w naszym imieniu zdolne są do rozpatrzenia wszelkich argumentów, do szukania rozwiązań kompromisowych, do przekonywania ogólu do słuszności podjętej decyzji.

Praca zawodowego polityka przypomina pracę lekarza. Lekarz także musi zdiagnozować organizm pacjenta, wykryć istniejące problemy, wybrać odpowiedni do nich rodzaj terapii i – co najważniejsze – przekonać chorego do wskazanej formy leczenia. Możemy – idąc za tzw duchem czasu – zauważyć, że kazdy z nas ma nieograniczony dostęp do informacji, każdy z nas może z pomocą „wujka gogle” sam siebie zdiagnozować i wybrać najskuteczniejsze lekarstwa. Wiemy jednak, że to absurd i to nie dlatego, że nie jesteśmy w stanie sami siebie operować... Także w przypadku diagnozowania, liczy się nie tylko wiedza (dostęp do informacji) ale doświadczenie i intuicja, niezbędna przy właściwym określeniu problemu. Wolimy więc płacić sprawdzonemu lekarzowi, niż ryzykować własnych zdrowiem i życiem. Podobnie musimy postrzegać zawodowych polityków i wymagać od nich profesjonalnych umiejętności, a nie tylko dyplomu i słowolejstwa. Nasza aktywność polityczna ogranicza się więc do umiejętności wybrania dobrej władzy, by być dobrze rządzonym. Tak jak odpowiedzialność osobista za zdrowie wymusza na nas wybór dobrego lekarza, by być dobrze leczonym.

Kolonizacja prowincji przez centralne aparaty partyjne utrudnia realizację naszego moralnego obowiązku aktywnego udziału w życiu ;politycznym. Pytaniem jest: co z tym zrobimy? Pogodzimy się z tym odmawiając udziału w życiu politycznym? Przez swoją absencję w wyborach umocnimy status naszego niewolnictwa, licząc jedynie, że jakimś cudem wybrany przez innych pan będzie panem łaskawym i dobrym. Możemy profilaktycznie pogrozić rewolucją, obiecujac wywiezienie na taczkach, jeśli naruszy cenione przez nas dobro... Groźba ta jest pusta; nie jest łatwo mobilizować ludzi do rewolty; a sama rewolucja nie daje gwarancji zmiany władzy na lepsze.

Cóż więc robić? Z dwojga złego lepszy aktywizm niż pasywizm. Trzeba chcieć i umieć świadomie uczestniczyć w demokracji. Nie ograniczyć się tylko do oglądania bilbordów, kibicowania „swoim”, wrzucenia kartki do urny wyborczej. Wybór to też jest praca, trzeba ją wykonać. Trzeba poznać kandydatów, ocenić ich dorobek, ich doświadczenie i umiejętności dochodzenia do decyzji. Odrzucać tych niezłomnych, bo w zbiorowości większą wartość ma umiejętność dochodzenia do kompromisów niż ośli upór trwania przy swoich wartościach. Trzeba ocenić zespół, w którym będzie mógł działać nasz kandydat; bo jednostka w radzie nic nie znaczy; ważne by potrafiła innych przekonać do swoich racji. Trzeba, oceniając programy, skupić się na lokalnych realiach, a nie na głoszonych ogólnych hasłach. Rada gminy nie głosuje w sprawie aborcji, ale w kwestii ulicy Szafrankowej. Nie potrzeba nam w radzie gminy Joanny D,Arc, ale osób dostrzegających miejscowe problemy komunikacyjne… Przede wszystkim trzeba umieć udźwignąć wynikającą z demokracji odpowiedzialność.

Władza lokalna jest zazwyczaj taka jak społeczeństwo lokalne. Ani gorsza, ani lepsza… To nie ufoludki, nie jacyś oni, nie UE, nie Warszawa, ale my, przez działania i przez zaniechania, decydujemy jaka w przyszłości będzie Częstochowa. Nieodpowiedzialnym może być tylko ten, kogo stać na przeprowadzkę do innego miasta. Większość z nas, niestety, skazana jest na życie nad Wartą. Można jedynie zadbać, by było ono nie gorsze, lecz lepsze niż jest do tej pory.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa