Zdrowia na święta, szczęścia na zwykły dzień

Za dobrą nowinę przed świętami można uznać, że nasze miasto Częstochowa, stało się prawie stolicą Polski dla chorych i zatrudnionych przy ich leczeniu. Ministrem (ministrą) Zdrowia została nasza posłanka z KO Izabela Leszczyna, jej zastępcą, wiceministrem, częstochowski senator Wojciech Konieczny.

Cieszyć się z tego, czy smucić…oto jest pytanie. Pisząc o nominantach z pełnym i obiektywnym szacunkiem, trudno nie wyrazić obaw. Pan Wojciech Konieczny nie udowodnił częstochowianom ani swej wybitności jako lekarz, ani zdolności organizacyjnej, jako dyrektor szpitala. Może swoje niepowodzenia tłumaczyć przyczynami zewnętrznymi, jednak doprowadzenie do stanu bliskiego upadłości Miejskiego Szpitala Zespolonego, nie jest najlepszą rekomendacją dla bycia fachowcem-wiceministrem. Znak zapytania, muszę postawić także po nazwisku posłanki Izabeli Leszczyny, choć bez względu na wszystko zachowuję wobec niej ogromny kredyt sympatii i zaufania. Do tej pory jej główna aktywność polityczna dotyczyła przede wszystkim trudnej sfery finansów państwa, z polityką zdrowotną nie miała widocznych związków.

Ale czy ktoś z KO takowe miał? Czy ta partia dysponuje programem reform odpowiadającym oczekiwaniom społecznym? Chorym jest, był lub będzie, każdy z nas; z tego względu każdy ma jakieś oczekiwania, bo gorzej niż jest, być nie może. A w dodatku, jak mówi przysłowie, każdy Polak zna się na leczeniu, a jeśli nawet nie ma wiedzy, to mu „wujek gugle” pomoże. Inne resorty są bezpieczne, nikt nawet nie zauważy jakości pracy Ministra Sportu, Ministra Kultury czy Ministra Przemysłu. Minister Zdrowia nie ma wyjścia, albo będzie najlepszym ministrem w rządzie, albo najgorszym.

Przyznam się tu do rozczarowania ogólnym kształtem rządu. Utrzymano wszystkie resorty poprzedniego, rozdętego rządu Morawieckiego. Ten model rozdęcia wynikał zarówno ze skrajnej centralizacji zarządzania państwem, jak i z politycznej konieczności zaspokojenia apetytu różnych partii, grup i frakcji tworzących tzw Zjednoczoną Prawicę. Ten sam mechanizm został przeniesiony w praktykę nowej władzy; kształt centrum wyznaczyły negocjacje tworzące koalicję, a nie wgląd na jakość zarządzania. Z przyczyn politycznych znów do kosza trafiły cenne opracowania ekspertów; zasada podziału łupów doprowadziła do utrwalenia resortowego podziału Polski. Być może ten rząd jest jedynie „tymczasowym”, być może dla części ministrów stanowisko jest etapem w drodze po diety europarlamentu. W każdym razie to zaniedbanie nowego otwarcia, pokazanie na samym początku waloru dobrej zmiany, jest grzechem, a co gorsze, poważnym politycznym błędem.

Istnieje utrwalony stereotyp dobrego Ministra Zdrowia. Był nim prof. Zbigniew Religa. Fachowiec, nowator, własnymi rękami uratował życie wielu ludzi, doprowadził do powstania polskiego programu transplantacji, z sukcesami kierował szpitalem w Zabrzu i podwarszawskim Aninie; jako praktyk wiedział, co trzeba naprawić. Nie podważając osiągnięć prof. Religii, nie jestem w stanie wymienić ani jednego, trwałego i rzeczywistego, osiągnięcia jako Ministra Zdrowia. Na przeciwnym biegunie znajduje się inna postać – Andrzej Sośnierz; dla mnie najlepszy z zarządzających Funduszem Zdrowia, z ogromną wiedzą i doświadczeniem z zakresu organizacji zadań na rzecz ochrony zdrowia. Niestety Sośnierz nigdy nie mógł stać się ministrem, a jego wiedza wykorzystana była przez kolejne, różne politycznie, rządy w sposób skrajnie minimalistyczny. Świadczy to o ogromnym marnotrawstwie zasobów ludzkich w upartyjnionym państwie.

Z nostalgią czytam o Ministerstwie Zdrowia, powstałym w 1918 r. w ramach rządu Rady Regencyjnej, które z podobnym, ponadpolitycznym, składem osobowym, przetrwało do 1923 r., mimo wielokrotnej zmiany rządów i opcji rządzących. Polska w 1918 r. była zbyt biedna, a społeczeństwo zbyt zagrożone, by stać było Rzeczpospolitą na marnotrawienie zasobów kadrowych w imię ambicji partyjnych.

Życząc najlepiej nowej Pani Minister, wskazać wypada materię, z którą musi się borykać. Upraszczając rzecz, mamy w oczekiwaniach wobec ministerstwa, trzy sfery od siebie współzależne: zdrowie publiczne, zdrowie prywatne i służbę zdrowia. Zdrowie publiczne, pojęcie, które zrodziło się w Polsce w czasach Biegańskiego, dotyczy stanu zdrowotnego ogółu społeczeństwa, a w tym warunków jakie na ten stan wpływają. W kręgu zainteresowania polityki prowadzonej na rzecz zdrowia publicznego są zatem różnorodne zagrożenia: epidemiczne, higieniczne, środowiskowe, warunki pracy i wypoczynku, poziom społecznej świadomości itd., które wpływają na tzw. zdrowotny dobrostan. Można nawet określić mierniki dobrej polityki prozdrowotnej: wydłużenie czasu przewidywalnego życia mieszkańców Polski, zmniejszenie liczby osób z niepełnosprawnością, zmniejszenie absencji chorobowej, zwiększenie poziomu aktywności zawodowej i społecznej Polaków itp. Innymi słowy celem jest, by każdy z nas żył możliwie najdłużej i w możliwie najlepszej kondycji.

Sfera zdrowia prywatnego dotyczy kwestii indywidualnej terapii chorób, które nas dotykają, w tym także zasad organizacji usług z tym związanych. Bez względu na żonglowanie nazwami „publiczna|” lub „prywatna” opieka lekarska, bez względu na zaklęcia o „bezpłatnej służbie zdrowia”; zasada pozostaje niezmienna od czasu Hipokratesa. Jest chory i jest osoba świadcząca mu usługę leczniczą. Jak w przypadku każdej innej usługi, ma ona indywidualny charakter kontraktu między jednostkami. Nie są to usługi bezpłatne (bo na ziemskim padole rzeczy nieodpłatne pozostają w sferze utopijnych marzeń) ale opłacane pośrednio lub bezpośrednio. „Bezpłatność”oznacza, że płacimy pewną składkę ubezpieczycielowi, ten w naszym imieniu płaci za usługę lekarzowi. Trzecia sfera działań Ministra Zdrowia dotyczy właśnie lekarzy i innego personelu medycznego. Nieprzezwyciężonym dziedzictwem realnego socjalizmu jest przekonanie, że Ministerstwo Zdrowia jest pracodawcą wszystkich osób zatrudnionych w tzw. „uspołecznionej” służbie zdrowia. Kiedyś, na podobnych zasadach Ministerstwo Górnictwa było pracodawcą wszystkich górników, Ministerstwo Kolei wszystkich kolejarzy...Zasada ta pozostała tam, gdzie socjalizm trzyma się mocno; oprócz Ministerstwa Zdrowia także Ministerstwo Edukacji uznawane jest za pracodawcę rzeszy nauczycieli.

Mamy trzy sfery i przekonanie, że dotychczas Ministerstwo Zdrowia w każdym z tych obszarów działa źle, albo wcale nie działa. Ze względu na nacisk społeczny największą aktywność Ministerstwa widać w sferze, która istnieć nie powinna: w wypełnianiu zadania pracodawcy. Samorządy i związki zawodowe pracowników służby zdrowia to silne i wpływowe lobby, wymuszające na politykach korzystne dla siebie decyzje. W społecznej świadomości istnieje obraz lekarza, dr. Judyma, który ofiarnie i bezinteresownie walczy o nasze najcenniejsze dobro – zdrowie. Nie zamierzam z tym dyskutować, być może zdecydowana większość lekarzy to etyczne anioły. Słuszne też bywają ich postulaty, że unikatowość ich wiedzy i konieczne, ogromne zaangażowanie w pracę, powinno być rekompensowane wysokimi płacami. Istnieje też niebezpieczeństwo, że niska płaca spowoduje odpływ naszych specjalistów do Anglii czy Niemiec. Może i tak. Ale skupienie uwagi Ministerstwa na zadaniu, które nie powinno znajdować się w jego kompetencjach, powoduje, że problem kadry medycznej jest nierozwiązywalny. Związki zawodowe kierują się prostą regułą przeciwstawiając monopolowi pracodawców swój monopol. Dążenie do poprawy warunków płacowych lekarzy wiąże się ze świadomym ograniczeniem dostępu do zawodu, by jedność związkową nie naruszyli „łamistrajkowie”. W przypadku sporu z prywatnym pracodawcą, związki muszą się samoograniczać; bo wspólnym nieszczęściem byłoby bankructwo firmy. W przypadku szpitala „publicznego”, takowego samoograniczenia nie ma. Szpital w Częstochowie przy przychodzie ok 150 mln zł, mógł generować deficyt sięgający 20 mln; szpitale nie mogą bankrutować, ktoś (społeczeństwo Częstochowy) ten deficyt spłaci. Zagrożenie upadłością nie powstrzyma więc żądań wysokich płac personelu, chcącego zarabiać „jak w innych krajach UE”. Uważając cel swojej działalności za szlachetną służbę, nie przyjmują do wiadomości rynkowej zasady, że usługa może kosztować tylko tyle, ile klienci chcą za nią płacić.

Z politycznych względów MZ nie może wycofać się z przypisywanej mu roli pracodawcy. Ponieważ nie ma kompetencji w tym zakresie, korzysta ze swojej pozycji w sferze medycyny prywatnej. Świadomość, czemu służą ubezpieczenia zdrowotne, zaistniała, i to w wąskich kręgach, w czasach gdy Kasy Chorych współtworzył Andrzej Sośnierz. Wraz z „deformą”, zrobioną przez SLD, utworzeniem NFZ, ta świadomość zanikła. Ogólnie więc dostrzega się NFZ jako urząd finansujący publiczną służbę zdrowia, a dodatkowo dokupujący część usług medycznych na rynku prywatnym. MZ pod naciskiem związków zgadza się na podwyżki płac lekarzy, pieniądze na ten cel ma dać NFZ. A gdzie w takim równaniu dobro płatnika składek? Czy zwiększenie płaconych przez niego składek przynosi mu korzyść w postaci dostępu do lepszej jakości usługi? Płatnik ubezpieczeń jest w sytuacji podobnej do płatnika abonamentu TVP; musi płacić choćby miał alergię od patrzenia na „TVP-gęby”. Ubezpieczenie zdrowotne płacimy, bo musimy, ale gdy rzeczywiście potrzebujemy pomocy lekarza, płacimy mu prywatnie.

„Sztandarowe” deklaracje dotyczące „uzdrowienia” usług zdrowotnych, zaczynają się, a często też kończą, na obietnicach „większych pieniędzy”. Łatwo się składa takie deklaracje, bo podatnik nie orientuje się, że te „większe pieniądze” pochodzić będą z jego kieszeni. Musimy jednak zdawać sobie sprawę, że pod panowaniem obecnego systemu „większe pieniądze” nie przyniosą spodziewanego efektu: poprawy dostępności i jakości usług medycznych. Inflacja powoduje, że podwyżki płac nie będą satysfakcjonujące dla związkowców reprezentujących pracowników „uspołecznionej” służby zdrowia. Postęp technologiczny prowadzi do lawinowego wzrostu cen usług zdrowotnych; widać to np. w Stanach Zjednoczonych. A, najistotniejsze, brak mechanizmów rynkowych powoduje ogromną skalę marnotrawstwa środków publicznych w tej „uspołecznionej” gałęzi usług. Hasło „życie ludzkie jest bezcenne” powoduje zanik racjonalności liczenia kosztów.

Siłą rzeczy MZ koncentrował się na tych dwóch sferach działań, lekceważąc sferę zdrowia publicznego. Demonstracje pielęgniarek lub ucieczki lekarzy za granicę; to sprawia, że ich interesy są widoczne, uznawane za pilne i potrzebne ogółowi. A kto będzie demonstrował w imieniu tysięcy nieszczęśników, którzy zmarli przedwcześnie w wyniku zaniedbań w sferze zdrowia publicznego? Wiemy, że skutki zmian klimatycznych przenoszą się na zdrowotność; miejskie „wyspy ciepła” odpowiadają za wzrost chorób układu krążenia, pył w atmosferze sprzyja POChP, zagraża także chorobami nowotworowymi. Dostrzegamy związek nieodpowiedniej diety i nieodpowiedniego stylu życia z chorobami związanymi z otyłością; przeciążony plecak, w którym dziecko dźwiga podręczniki, przenosi się na wzrost schorzeń kręgosłupa... Doświadczyliśmy epidemii COVID, jej skutkiem stało się tysiące przedwczesnych śmierci. Wiemy to wszystko, lecz traktujemy jako zjawiska niezależne od nas, a w szczególności niezależne od polityki prowadzonej przez MZ.

Znanym jest słuszne twierdzenie ekologów: najtańsza i najprzyjaźniejsza dla środowiska jest energia nieużyta. Podobnie powinniśmy mówić o celach polityki zdrowotnej: najtańsze jest leczenie zdrowych. Można, technologia to umożliwia, zsumować koszty leczenia osób, żyjących w miejscach, gdzie emisja pyłów przekracza wskaźniki; porównać z kosztami opieki medycznej w miejscach „ekologicznie czystych”. Taki rachunek, a nie sympatyczne obrazki chomika europejskiego, pokaże, kto rzeczywiście płaci za środowiskowe zaniedbania. Zadać można, denerwujące luminarzy nauk medycznych, pytanie: po co wydawać miliony złotych na przeszczep chorego serca, a potem odsyłać uzdrowionego w warunki, w których serce nie ma możliwości dobrze funkcjonować…

Najpilniejszym zadaniem/wyzwaniem dla nowego ministra MZ jest dokonanie analizy działań państwa w okresie pandemii COVID. Podkreślić muszę: analizy, nie rozliczenia. Rozliczenia, w sensie ujawnienia błędów i naruszeń prawa, dokonał NIK. Odpowiedzialność indywidualna za naruszenia prawa egzekwowana powinna być przez prokuraturę. Wierzyć można że, uwolniona od „ziobrystowskiej mafii”, prokuratura sumiennie wypełni swój obowiązek, szczególnie naganne są bowiem przestępstwa cynicznie wykorzystujące zagrożenie życia i zdrowia. Ludzie odpowiedzialni za tzw „aferę respiratorową” pośrednio przyczynili się do śmierci tysięcy ludzi, pozbawiając ich możliwości leczenia.

Na Ministerstwie Zdrowia ciąży inne zadanie niż na prokuraturze i NIK. Obiektywna analiza jest potrzebna, by nie popełnić w przyszłości, podobnych, śmiercionośnych błędów. Państwo, jako instytucja, musi być przygotowane także na rzeczy nieprzewidywalne. Epidemii COVID nie przewidywano; ale zagrożenie epidemiologiczne istniało od tysiącleci i będzie istnieć przez kolejne tysiąclecia. Powoli zapominamy o starych klęskach: dżumie, ospie, gruźlicy, chorobach wenerycznych, ale zaskakują nas nowe. Nasze instytucje są jak klasyczne wojskowe sztaby generalne, przygotowane na wojny, które już były. Potrzebna nam obiektywna analiza, uczciwe przedstawienie popełnianych błędów i zaniedbań, by na tej podstawie zmienić przepisy prawne, wprowadzić właściwe procedury postępowania, zapewnić odpowiednią rezerwę urządzeń, materiałów, leków.

Państwo nasze okazało się nieprzygotowane do zagrożenia epidemią. Podobnie jest nieprzygotowane na wypadek wojny, katastrofalnej powodzi, huraganowych wiatrów, letniej suszy czy zimowych śnieżyc. W teorii tego typu zagrożenia są przewidziane w Konstytucji, politycy jednak uznali, że prawo jest przeszkodą dla ich działań. W czasie epidemii „zawieszono” Konstytucję, Polska przestała być państwem prawa, rządził premier z ministrem metodami wojskowymi, wydając na konferencjach prasowych rozkazy, zakazy, nakazy. Czy to zniszczenie państwa prawa poprawiło skuteczność walki z epidemiologicznym zagrożeniem ? Nie wiemy, statystyka pokazuje wyższą w Polsce śmiertelność związaną z COVID niż była w innych, dotkniętych epidemią, krajach europejskich. Ta wyższa śmiertelność była nie tylko dziełem wirusa, ale przede wszystkim efektem pozbawienia ludzi dostępu do usług leczniczych. Pasuje tu porzekadło: w obawie przed śmiercią popełniono samobójstwo. W imię ochrony przed COVID odcięto od pomocy medycznej chorych na nowotwór...

Konieczna jest wnikliwa i obiektywna analiza, w miarę możliwości dokonana przez ekspertów. Powtórzę: nie chodzić w niej powinno o ściganie winnych, ale o zabezpieczenie przed powtórzeniem błędów. To jest pierwsze i najważniejsze zadanie w odbudowywaniu znaczenia zdrowia publicznego w działaniach MZ. W ślad za tym powinny pojawiać się inne analizy, pokazujące przygotowanie państwa na kolejne zagrożenia zdrowotne wynikające ze zmian klimatycznych, z niebezpieczeństwa wojny, ze zmian demograficznych.

Chciałbym by ministerialna misja mojej krajanki, posłanki Izabeli Leszczyny, zakończyła się sukcesem. Sukces jest jednak różnie definiowany, a nowa kultura medialna przyzwyczaiła nas do efektu „łał”. Budowa sprawnego funkcjonowania instytucji państwa w zakresie zdrowia publicznego to proces żmudny, długotrwały, a efekty bywają niezauważalne. Bohaterem jest ten, kto spektakularnie uratuje życie jednego dziecka; nie dostrzegamy bohaterstwa tych, którzy „robiąc swoje” ocalili życie i zdrowie tysięcy dzieci. Wierzę jednak, że moja pani poseł, nie oglądając się ani na oklaski, ani na gwizdy, będzie cierpliwie i konsekwentnie „robić swoje”.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa