O SZTUCE ZE SZTUKĄ – Jackiem Sztuką

Jacek Sztuka – studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (1996–2001) na Wydziale Malarstwa w pracowni Jacka Waltosia, w roku akademickim 1999/2000 był na stypendium na Akademie der Bildende Künste w Norymberdze w pracowni malarstwa prof. Johannesa Grützke. Dyplom z wyróżnieniem uzyskał w pracowni prof. Stanisława Rodzińskiego w 2001 roku. Od 2012 roku jest profesorem Politechniki Częstochowskiej, wykłada na kierunku Design i Zarządzanie Projektami. Członek Związku Polskich Artystów Plastyków, BVBK, IAA. Artysta brał udział w 120 wystawach zbiorowych oraz w 24 wystawach indywidualnych.

Czym jest SZTUKA?
Już w połowie ubiegłego stulecia Morris Weitz stwierdził, że „definicja sztuki nie jest możliwa”. Odtąd wydajemy się jakby tkwić w pewnego rodzaju semantycznej konsternacji. Toteż wydaje się, że dziś już żaden poważny teoretyk sztuki nie podejmie się ryzyka jej (sztuki) definiowania (przy czym trudno jest dokładnie określić – czego właściwie jest on teoretykiem?...). Jeśli zatem nie wiadomo, czym jest sztuka, to nie wiadomo również, czym powinni się zajmować artyści... A nawet – czegóż powinny uczyć instytucje edukacyjne związane ze sztuką.

 

sztuka-02
sztuka-01
sztuka-03
sztuka-04
sztuka-05
sztuka-06
sztuka-07
sztuka-08
sztuka-02
sztuka-01
sztuka-03
sztuka-04
sztuka-05
sztuka-06
sztuka-07
sztuka-08

Tą wielką konsternacją można się oczywiście napawać. Można zarówno bazgrać po płótnie jak dziecko lub też nieprzytomnie zalać blejtram farbą, a nawet „nic” nie zrobić, wieszając na ścianie niezamalowane płótno w poczuciu, że przecież to wszystko będzie dziś można nazwać sztuką. Może temu jednak towarzyszyć przygnębiające poczucie bycia pseudoodkrywcą, ponieważ rezultaty takich artystycznych działań już od dawna można podziwiać w muzeach... Można też dziś po prostu uznać się za artystę i w tenże sposób rzeczywiście nim zostać... Lecz biegunowo odmienną postawą jest nawiązanie do czasów, gdy sztuka była uchwytnie definiowalna i wiązana była na przykład z umiejętnością. Okres ten trwał od starożytności aż do przełomu XIX i XX wieku. Wówczas chodziło po prostu o... kunszt (sztuka to przecież po niemiecku die Kunst!). Uwielbiam tę „emocjonalną” definicję sztuki (bodajże ostatnią, z czasu, kiedy wspomniany wcześniej Weitz pisał już o niemożności jej definiowania) Władysława Tatarkiewicza, w której stwierdza on, że o sztuce możemy mówić wówczas, kiedy jej wytwór jest zdolny „zachwycać bądź wzruszać, bądź wstrząsać”. To świetna definicja! Przypominam sobie o niej wtedy, gdy zwiedzam współczesne galerie sztuki i dosyć często... ziewam...

Jak sztuki wizualne różnią się od sztuki słowa czy dźwięku (muzyki)?
Światy obrazu i dźwięku, choć wydają się skrajnie odległe, równocześnie wykazują wiele podobieństw. Wiszącym na ścianach paryskiego Centre Pompidou trzem białym płótnom Roberta Rymana („Untitled”, 1974), odpowiadać by mógł utwór Johna Cage' a „4 minuty i 33 sekundy ciszy granej przez orkiestrę”. Bowiem przez cały czas wykonywania tegoż utworu nie pada żaden dźwięk. Podobny problem rozwiązano tu jakby paralelnie.

Czym jest dzisiaj dla człowieka obraz czy rzeźba, jaką może stanowi wartość?
Sądzę, że warto jest mieć prywatny dostęp do sztuki, to znaczy czuć coś więcej w kontakcie z Nią. Nie jest to wbrew pozorom takie częste. Kiedyś ktoś podzielił się ze mną swoim specyficznym zachwytem nad sztuką Jerzego Nowosielskiego słowami:
– Ty, widziałeś, ile zer jest w cenach jego obrazów?!...

Jaki jest Jacek Sztuka w tej sztuce?
Nazwisko „Sztuka” jakby zobowiązuje, a nawet wręcz predestynuje. A to może z kolei prowadzić do poczucia trudnej do uniesienia odpowiedzialności za jakość artystyczną! Przy czym tragikomiczne jest tu to, że wszystkie utwory, które w tymże poczuciu powstają, są niewątpliwie „dziełami Sztuki”(śmiech). Dodatkowo bycie artystą, synem – Ojca Artysty – nieraz wywoływało zabawne sytuacje. Kiedyś nawet ktoś spytał mnie, widząc nas obydwu razem: – Czy pan jest synem ojca?...
   Chcę być sobą – to znaczy jako malarz mówić prawdę. Toteż często myślę o wysokiej poprzeczce, którą wyznaczył Gadamer, pisząc, że wielkie dzieło można poznać po tym, że odsłania ono wielką prawdę. Chciałoby się zatem stworzyć choćby jedno takie dzieło o czymś, aby odsłoniło prawdę, choćby tę najmniej istotną – dryfując w morzu pseudodzieł, które jakże często traktują... o niczym.
   Chciałbym także móc ręczyć za moje obrazy, że są prawdziwe. A wówczas pojawia się pytanie: kim jestem? I tu znowu często kontempluję Czapskiego, który cenił nierobienie „grymasów do publiczności”. A to wymaga pewnej odwagi i tzw. stanięcia w prawdzie wobec siebie i innych. Po co to wszystko? Po to, żeby Odbiorca, który ogląda mój obraz mógł mieć pewność, że widzi owo „dzieło Sztuki” jako coś rzeczywiście ode mnie, a nie coś, co powstało na przykład ze względu na panującą obecnie modę. Można spytać: jakie to ma ostatecznie znaczenie? Ktoś przecież wybiera sobie obraz, ponieważ mu się on podoba. Jednak naprawdę wrażliwy odbiorca potrafi odróżnić dzieło, które powstało w sposób bezinteresowny, od komercyjnej tandety namalowanej w sposób zimny i wyrachowany, zgodnie z tym, co się obecnie najlepiej sprzedaje...

Dlaczego wybrałeś malarstwo?
Od zawsze największe wrażenie robiło na mnie światło! Chciałem się nim zajmować. Stało się to dzięki mojemu Ojcu Jerzemu Filipowi, który mnie zaznajomił z farbami i wspierał w malarskiej drodze. To właśnie Tata mi pokazał, że prawdziwą sztukę uprawia się dlatego, że się jej „potrzebuje tak jak tlenu”.

Twórczość – co jest istotą Twojej twórczości?
Pojęcie twórczości posiada długą i zaskakująco burzliwą historię, którą tak świetnie i przejrzyście opisuje wspomniany już nasz nieoceniony Tatarkiewicz w swoich Dziejach sześciu pojęć.
   Sądzę, że odpowiedzi na pytanie, co jest istotą mojej twórczości, będę poszukiwał przez całe życie, i że... nie odnajdę jej zbyt wcześnie. Obecnie jednak przypuszczam, że istotnym motorem mojej twórczości jest reakcja na wspomniane już przemijanie. Portretowanie jest bowiem moim ulubionym zajęciem. Jak wiadomo od zawsze miało ono ścisły związek ze śmiercią i potrzebą „konserwacji” wizerunku człowieka jakby w reakcji na nią. Nawet nasze codzienne komórkowe fotografowanie wydaje się bezpośrednio z tym wiązać. Już Hans Belting bowiem pisał, że w momencie, w którym zostaliśmy sfotografowani – umarliśmy... Toteż od zawsze fascynowały mnie czaszki i kości, przy czym równocześnie obserwuję u siebie pewną narastającą, dość interesującą, typową, jak się okazuje – zmianę, zgodną z tym, co usłyszałem kiedyś z ust jednego z profesorów ASP w Krakowie. Otóż bardzo trafnie i zarazem dowcipnie wyraził on to tymi mniej więcej słowami, że kiedy się jest młodym, chętnie maluje się czaszki, lecz gdy zaczynają boleć już własne nerki, to... zaczyna się malować kwiatki.

Co chcesz powiedzieć – przekazać – językiem swojego malarstwa? Jak przenika intymność Twojego świata do Twoich obrazów?
Maluję intymnie i właściwie nie powinienem tego pokazywać. Fakt, że to robię, jest tak daleko idącym ekshibicjonizmem, w jakim słowo exhibition oznacza wystawę. Obrazy wynikają z mojego życia, często odzwierciedlają jego radości i dramaty. To zwykle wyraża się w ich (obrazów) wciąż otwartych cyklach. „Zanurzenia” powstały w wyniku rozpadu związku z kobietą, „Mięso – złom” – wskazywały na toksyczność tegoż związku. „Podróżni” to kontemplacja podróży życia w ogóle. Z kolei „Portrety” to moja ustawiczna fascynacja. I tak dalej. Przy czym – jakby paradoksalnie – miłość i życiowe radości wydają się być malarsko bardziej „problematyczne” niż egzystencjalne dramaty. Jak bowiem ukazać na przykład miłość do ukochanej Żony i rozczulających dzieci, nie popadając przy tym w zbytnio sentymentalny ton?

Najbardziej bliskie Ci obrazy – zarówno własne, jak i te z całego dziedzictwa malarstwa?
Prawdopodobnie nie mógłbym żyć na przykład bez „Żydowskiej narzeczonej” Rembrandta, którą najchętniej co tydzień „odwiedzałbym” w amsterdamskim Rijksmuseum, „Panien dworskich” Velázqueza w madryckim Prado czy „La Velaty” Rafaela „zamieszkującej” florencki Palazzo Pitti, która nawet kiedyś w czasie moich studiów odwiedziła krakowskie Muzeum Czartoryskich w ramach wymiany za „Damę z gronostajem” „naszego” Leonarda. To wielkie dzieła, które są w stanie wyrwać widza z jego codzienności i przenieść w rejony, których istnienia się nie spodziewał. Warto również do takich obrazów powracać, by móc za każdym razem na nowo je odbierać. Cieszy również to, że w naszych częstochowskich zbiorach są takie malarskie perełki, jak na przykład pejzaż Stanisława Kamockiego w Galerii Dobrej Sztuki, do których również warto ustawicznie powracać.
   Natomiast spośród własnych obrazów ostatnio szczególnie ważny jest dla mnie „Taki żywot”. Najbardziej porusza mnie tu bowiem tak mało dziś popularna kontemplacja przemijania, czyli fakt, że żyjemy dzięki temu, że... umieramy. Historia życia człowieka zaczyna się tu narodzinami mojego bratanka Michała, a kończy leżącym na desce starym mężczyzną, w którego wcielił się mój Ojciec. Niestety, Tata kilka lat później już rzeczywiście nie żył, z czym nie mogę się do dziś pogodzić. Ten obraz jest dla mnie niczym licznik życia, który pozycjonuje mnie na swojej nieubłaganej osi czasu. Po cóż jednak to ustawiczne, totalnie niemodne rozpamiętywanie entropii i umierania? Otóż na przykład po to, aby docenić ulotną teraźniejszość i obecność tych, których kocham. Może trochę to działa na zasadzie seansu kinowego dramatycznego filmu, po którym wychodzimy z mrocznego kina i cieszymy się, że nastała jasność.

Co cię teraz porusza – w jakim kierunku zmierzasz?
Gdy zakończę prace nad obecnymi portretami, pejzażami i innymi, chciałbym namalować kolejny „Taki żywot”, zupełnie na nowo, z udziałem tych ukochanych Bliskich, którzy mi pozostali i których miłość napędza mnie do działania. Jednak dokładnego kształtu tego obrazu nie będę w stanie sobie narzucić. On po prostu się okaże. I... jestem go bardzo ciekaw!

Dziękuję za szczery i niezwykle ciekawy wywiad!

Rozmawiał Andrzej Zembik

cz.info.pl, foto: Piotr Dłubak

Wywiad ukazał się na łamach 66 numeru Częstochowskiego Magazynu Literackiego „Galeria” wydawanego przez Towarzystwo Galeria Literacka.