Miraż samorządności

Komentowanie wyników wyborów w czasie, gdy mecz się jeszcze toczy, jest zajęciem ulotnym: wymuszoną aktualnością efemerydą. Zawodowi komentatorzy przyjmują pozy sprawozdawców sportowych podniecających odbiorców informacją, czy nasi przegrali, czy też odnieśli wielki sukces. I jak to w sporcie – każdy mecz jest tym najważniejszym, każde zwycięstwo wiekopomne, a podział między dobrem (naszymi) a złem (onymi) – klarowny.

Życie społeczne to nie piłka nożna, a wybory to nie niedzielny mecz. Przesadne jest nazywanie wyborów lokalnych świętem demokracji, skoro z pomocą ordynacji wyborczej ograniczona została rzeczywista wolność wyboru. Także określenie wyborów lokalnych i regionalnych mianem samorządowych trąci sztucznością. By takowymi były, potrzebny jest realnie istniejący w świadomości obywatelskiej samorząd: zakres spraw, które na własną odpowiedzialności, własny koszt i w wybrany przez siebie sposób rozwiązują, za pośrednictwem swoich przedstawicieli, mieszkańcy danej gminy, miasta, powiatu lub regionu.

Zasady prawno-ustrojowe przegrywają w zderzeniu z polityczną wola centralnej władzy; wybieramy prezydenta, by ten realizował politykę centrum wobec Częstochowy, w sposób i według zasad przez centrum określonych. O tym uzależnieniu od centrum pisałem wielokrotnie, obecne wybory są tego potwierdzeniem. Rada Miasta zdominowana jest przez centralnie sterowane partie polityczne, obsadzona w większości przez nominantów zatwierdzonych przez centralne władze tych partii. Za walor uznać można, że zdecydowana większość posiada już polityczne doświadczenie pracy w radzie „samorządowej”, nie muszą się uczyć czym jest budżet miasta i czym różnią się zadania własne gminy od zadań zleconych. Ten walor doświadczenia łączy się, niestety, z inną cechą: większość w radzie stanowią „zawodowi politycy”, których pozycja społeczna, materialna i zawodowa wynika z partyjnego nadania. To powoduje, że czują się oni bardziej reprezentantami partii wobec mieszkańców Częstochowy, niż przedstawicielami mieszkańców.

Jedność w życiu społecznym jest stanem sztucznym, różnice polityczne są czymś naturalnym. W normalności owe różnice polityczne wynikając z różnych koncepcji rozwiązywania problemów społecznych, istotne spory centralne nie muszą, a nawet nie powinny przenosić się na poziom lokalny. Wzniecony przed wyborami przez „ciotki rewolucji” „gorący” spór o aborcje, był niefortunnym wtrętem nie przynoszącym nikomu politycznej korzyści; rady gmin, a nawet województw, w tej sprawie nie mają nic do powiedzenia. „Ciotki rewolucji” żyją z „robienia rewolucji”, dlatego nie były zainteresowane wykorzystaniem potencjału lokalnej samorządności, by w istotnym stopniu poprawić sytuację kobiet.

Podobną różnicę między politycznymi sporami w centrum, a problemami lokalnymi dostrzec można w wielu innych dziedzinach. Prowokacyjny plakat na ulicach Częstochowy: wybierasz lepsze miasto czy PiS, miałby swój rzeczywisty sens w październiku zeszłego roku. Dziś jest propagandową nachalnością, żerująca na niewiedzy i lękach społecznych. Prezydent z PiS rządzący w Częstochowie nie zniszczy niezawisłości sądów, nie narzuci ogółowi religijnej katechezy, nie wprowadzi zakazu pracy dla tzw. nieheteronormatywnych itd. Realna polityka prowadzona przez poprzednie „lewicowe” władze miasta nie różniła się od realnej polityki kreowanej przez PiS. Trudno mi sobie wyobrazić lepszego wykonawcę polityki edukacyjnej pana Czarnka niż był wiceprezydent Ryszard Stefaniak; może właśnie dzięki temu szkoły częstochowskie były dobrze zarządzane. Prowadzony przez „lewicę”, propagandowo nagłaśniany program modernizacji miasta, był kopią programu Morawieckiego. Mamy nawet własne „przekopy mierzei” w postaci centrum przesiadkowych. Oczywiście można to tłumaczyć narzucaniem modelu rozwojowego przez centrum PiS-owskie, tym niemniej ochoczo zgadzano się z rolą lokalnego wykonawcy wielkich projektów Morawieckiego, Kaczyńskiego czy Czarnka.

Zatem nie przesadzajmy z demonizowaniem różnic między panią Pohorecką a panem Matyjaszczykiem. Oceniajmy ich według proponowanych programów działań, a nie przez uprzedzenia do partyjnych etykietek. Bazowanie na wizji walki „obozu demokratycznego” z „prawicową, ciemnogrodzka dyktaturą” obraża moją inteligencję i pamięć historyczną. Dokładnie pod takimi samymi hasłami „bloku demokratycznego” w 1947 r. zamordyści z PPR zwalczali PSL.

Jest inna kwestia, wstydliwie pomijana przez wielbicieli demokracji. Psucie samorządów nie ograniczyło się do zagarnięcia przez centrum decyzyjności w sprawach przynależnych lokalnym wspólnotom. Populistyczne tzw „reformy” wprowadzone nie przez PiS, ale przede wszystkim przez PO i Lewicę, doprowadziły do ugruntowania na poziomie lokalnym systemu demodyktatury gminnej. Bezpośredni wybór prezydentów, wójtów, burmistrzów, wzmocnienie ich kompetencji wobec rad gmin, wprowadziło praktykę „jednowładzwa” rugującego kolektywność zarządzania. Populizm połączył się z korupcją, naturalnym stało się „kupowanie” przez prezydentów większości w radzie rozdawnictwem posad i apanaży. W poprzedniej Radzie Miasta istniała ponadpartyjna większość złożona przez radnych zatrudnionych w jednostkach podległych prezydentowi. Prawo nie dopuszczało nominowanie radnego na prezesa miejskiej spółki, więc w tych spółkach mnożono stanowiska dyrektorskie, by zapewnić karmę dla wiernych i lojalnych. Nie był to zwyczaj częstochowski; podobne praktyki były w stolicach „demokracji”: Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku. Korupcja stała się częścią obyczaju politycznego, rodzajem realpolityki uprawianej przez wszystkie partie.

Prezydent miasta, mający za sobą kupioną, lojalną do granic absurdu, większość w radzie, staje się, stojącym ponad kontrolą społeczną, dyktatorem. Nie przeszkadza to ogółowi, bo jego dyktatura jest ograniczana małymi kompetencjami i nadzorem ze strony centrum. Ale nawet taka, „miękka” i ograniczona demodyktatura gminna jest, w dłuższej perspektywie, szkodliwa. Odczuwalny brak wpływu na sprawy naszego miasta powoduje niszczenie poczucia odpowiedzialności za Częstochowę, zniechęca ludzi do aktywności społecznej, motywuje ich egoistyczne, partykularne oczekiwania. Władza lokalna staje się czymś obcym, nielubianym, „onymi” od których coś trzeba wyrwać dla siebie. Każda dyktatura ma cechy populistyczne, kupuje poparcie społeczne rozmaitymi formami rozdawnictwa; każda dyktatura bazuje na społecznej bierności, im większa jest obojętność mieszkańców wobec przyszłości własnego miasta, tym wygodniejsza praca dyktatora.

Skonfrontujmy to z problemami, z którymi zderzymy się w najbliższym pięcioleciu.

1. Pogłębiający się kryzys demograficzny. Niskiemu wskaźnikowi dzietności towarzyszy stały wysoki odpływ migracyjny ludzi młodych. Liczba ludności padła poniżej 200 tys, w tej grupie dominują ludzie w wieku dojrzałym, emeryci i renciści. Wymusza to konieczność przeorientowania polityki społecznej, przyjęcia zasad rozwoju odpowiednich do zapewnienia lepszego życia starzejącej się populacji.

2. Starzenie się miejskiej infrastruktury. To już nie jest problem techniczny, ale społeczny. Większość naszej miejskiej infrastruktury: domów mieszkalnych, obiektów publicznych, ulic, sieci medialnych powstała w okresie PRL i budowana była według obowiązujących wówczas parametrów. Mamy nie tylko dziurawe drogi, ale energochłonne budynki, niesprawne sieci przesyłowe, ogromne marnotrawstwo wody i nośników energetycznych. Miasto jest nadmiernie rozciągnięte przestrzennie, zabudowa mieszkaniowa dokonała inwazji na obszary gmin podmiejskich; to pogłębia problemy transportowe.

3. Zmiany klimatyczne. Dostrzegamy i odczuwamy zagrożenia, a jednocześnie jesteśmy na etapie doktrynalnej wiary, że rytualna modlitwa oddali zagrożenie. Do takich rytualnych modlitw należy wiara w ocalenie ludzkości poprzez zabieranie pieniędzy białym, bogatym i rozdawanie ich skorumpowanym elitą udających reprezentantom biednych. Inne formy religijne to kult elektrycznych samochodów, pokazowe niejedzenie mięsa itp. Nie podejmując dyskusji z pomysłami na zbawianie świata, trzeba jasno powiedzieć: Częstochowa ma własne, bardzo poważne problemy ze zmianami klimatycznymi i na nich musimy się skupić. Jest np. takie zjawisko nazywane „wyspą ciepła”; wybetonowany plac latem działa jak podgrzewacz powietrza. Dalszą część tego zjawiska powinny wytłumaczyć praktyczne zajęcia z fizyki, omawiające zachowanie mas powierza, gdy temperatura w centrum Częstochowy jest o kilka stopni wyższa, niż temperatura otoczenia miasta. Fizyka wytłumaczyć nam też może, że nie jest skutecznym zabezpieczeniem przeciwpowodziowym ujmowanie cieków w kanały. Wprowadzana w szkołach edukacja zdrowotna wyjaśnić może co dzieje się z naszym organizmem, gdy stoimy na rozgrzanym betonowym placu. Innymi słowy nie zaklęcia rytualne, ale konieczność związana z naszym osobistym bezpieczeństwem, nakazuje podjąć realne działania na rzecz adaptacji miasta do zmian klimatycznych.

4. Wzrost kosztów zarządzania miastem. Wraz z ujemnym przyrostem demograficznym zmniejsza się nasza podstawa opodatkowania. Nie jest to taka prosta zależność, mniejsza liczba mieszkańców może lepiej zarabiać, posiadać większe domy, bardziej dochodowe przedsiębiorstwa. Niestety, taki stan należy do wyjątków; jeśli w populacji miejskiej dominują emeryci to i wpływy z udziału w podatku PIT, są mniejsze niż gdyby gros płatników pracowała. Mniej pracujących to także mniejsze dochody z przedsiębiorstw, mniejsze obroty w sektorze handlu i usług. Częstochowa nigdy nie należała do bogatych miast, demografia dodatkowo nas pogrąża. Zmniejszenie liczby mieszkańców nie przekłada się na zmniejszenie kosztów świadczenia usług publicznych. Koszt utrzymania budynku szkolnego będzie taki sam, czy uczyć się w nim będzie 500 czy 100 dzieci. Autobus miejski spali tyle samo paliwa wożąc 30 osób lub tylko 5 pasażerów. Wspomniane starzenie się infrastruktury także wpływa na zwiększenia kosztów utrzymania. Przedsiębiorcy znają także inną drogę do bankructwa – nietrafione inwestycje. Inwestycja musi się zwrócić; przynieść zmniejszenie kosztów, albo zwiększenie ilości i jakości produktu.

Ten rachunek ekonomiczny nie dotyczy, niestety, władz publicznych. Jest taki wytrych nazywany „potrzebą społeczną”, którym uzasadnić możemy każdy głupi wydatek. Najmniej racjonalne jest wydawanie cudzych pieniędzy na cudze potrzeby; w przypadku populistycznych demodyktatur ta nieracjonalność dostaje dodatkowy impuls: liczy się efekt „łał”. Otwarcie aquaparku czy centrum przysiadkowego czyni z demodyktatora „ojca sukcesu” – to on, z dobrego serca, ze swoich pieniędzy, dał mieszkańcom taką wspaniałą rozrywkę. Fanfary zwykle zagłuszają marudów narzekających, że to ich pieniądze utopiono w budowę piramidy, a w dodatku zmuszeni są nie tylko spłacać zaciągnięty na ten cel kredyt, ale i ponosić bieżące koszty utrzymania tej potworności...Niestety, efekt polityczny inwestycji typu „łał” jest dla rządzących tak pozytywny, że nie muszą myśleć o kosztach. Władza kierująca się rachunkiem ekonomicznym zazwyczaj przegrywa w demokratycznych wyborach. Demokracja współczesna staje się więc nie tylko szkołą nieodpowiedzialności, ale także główną przyczyną bankructwa podmiotów publicznych ( w tym samorządów) demokratycznie zarządzanych..

5. Zderzenie dobrej władzy ze złymi beneficjentami. Znane jest pojęcie „wrogie państwo opiekuńcze”. Jest to sytuacja, gdy ludzie oczekują i żądają by władza zapewniała wszelkie ich potrzeby i rozwiązywała ich prywatne problemy; a jednocześnie boją się i nienawidzą takie władzy, bo opiekuńczość pozbawia ich wolności. Opiekuńcza demodyktatura gminna narażona jest na tego typu gniew mieszkańców. Propaganda sukcesu utajniła rzeczywiste problemy i sytuację ekonomiczną miasta; podniesione zostały aspiracje i oczekiwania społeczne. Dzisiaj żądamy stadionu, bo wstyd by mistrzowski „Raków”, grał na gorszym obiekcie niż Zagłębie Sosnowiec lub Korona Kielce. Jutro młodzi aktywiści zażądają bulwarów nad rzeką, bo takie są w Paryżu, Warszawie i Krakowie. Kolejnym oczekiwaniem będzie darmowa komunikacja miejska, darmowe żłobki i parkingi dla samochodów. Nie podważam intencji, nie dyskutuję za zasadnością wprowadzania takich czy innych „darmowych” usług publicznych... Zwracam tylko uwagę na rozbieżność między możliwościami finansowymi miasta, a rosnącymi aspiracjami mieszkańców. Demodyktatura tylko pozornie jest władzą silną. W istocie każda forma populizmu jest słaba, uzależniona od kaprysów tłumu.

Nie mam złudzeń: demodyktatura gmina będzie obowiązującym w Częstochowie systemem zarządzania bez względu na to, kto wygra w II turze wyborów prezydenckich. Będzie ona słabsza, a tym samym bardziej podatna na kontrolę rady i społeczeństwa jeśli wygra reprezentantka PiS. Brak większości w radzie, większy nadzór (i dyktat) ze strony administracji rządowej, uniemożliwi samowładność pani prezydent. Jednocześnie ta słaba władza będzie bardziej uległa wobec nacisków różnych lobby wydzierających dla siebie kawałki z publicznego torcika. Nieprzewidywalny jest też zakres uległości pani prezydent wobec partyjnej centrali, być może będzie ona zmuszona do działań wbrew interesowi mieszkańców, tylko po to, by zaspokoić jakieś fobie prezesa z Żoliborza. Wygrana obecnego prezydenta oznacza ustabilizowanie demodyktatury. KO uzyska większy dostęp do stołków i apanaży, większość w Radzie zostanie kupione. Ale ta samowładność biurokracji zderzy się z przedstawionymi powyżej problemami, których rozwiązanie, przy bierności częstochowian, nie jest możliwe. Koszty zarządzania przytłoczą miasto, nie będzie władzy stać ani na nowe inwestycje typu „łał”, ani na utrzymanie tego co jest. Dyktatura gorączkowo poszukująca oszczędności to recepta na ludową rewoltę. Siła kupionej władzy bywa pozorna.

Cieszmy się zatem tym co jest, bo jutro jest nieznane. Lepiej już było, a na powrót tego się nie zanosi.

dla cz.info.pl Jarosław Kapsa